czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział 4: Your eyes shut tight on the way to the ... better place ... I hope ...

Biec, biec, biec jak najdalej…


Uciekającą, praktycznie na oślep i własne nikłe przeczucie, Akim można pokusić się porównać do zająca zmykającego przed zgrają wygłodniałych psów myśliwskich. Co nie było do końca kłamstwem. Wciąż słyszała wściekłe ujadanie sfory Balkova. A gdyby to tylko wyobraźnia… Taa, chciałoby się.

Zdawała sobie również sprawę z tego, że tym razem, w jej obecnym przypadku, wilczury niemieckie najpierw ją zagryzą. Ewentualnie ktoś ją zastrzeli, niekoniecznie żołnierz, niekoniecznie z karabinu czy 9 mm, a później dopiero zacznie zadawać pytania. Wszystko jednak sprowadzało się do dosyć nieprzyjemnej śmierci.

Niezbyt dobre zakończenie dość krótkiego, acz zarazem paradoksalnie długiego - jak na dziecko z tuby - życia.


Biec, biec, biec jak najszybciej…


Akim


Chyba wrócę do planu zakładającego szukanie torów… Chociaż nie, zbyt ryzykowne, a nie lepsze od biegu na orientację, … raczej jej brak... Skoro już wysłali za mną pościg to na pewno też obstawili patrolami wszystkie główne drogi, w tym i najbliższą stację kolejową. O okolicznych miastach nie wspominając. Jeśli wylezę z tego lasu stanę się jeszcze łatwiejszym celem niż jestem teraz.

Śnieg trzeszczał pod stopami. Mam kilka dziur w podeszwach, około cztery, może pięć. Niższe konary czepiały się o nogawki oraz - te wyższe - o moją głowę i rude kłaki.

I tak nie lubiłam tych spodni.

Zajęta odtrącaniem kolejnego liścia sprzed twarzy nie zauważyłam, że skarpa gwałtownie opada.

Duży błąd.

Szybkim ślizgiem na zadzie po kamieniach, błocie i roślinach wpadłam do lodowatej wody. Rzeka. Szeroka jak Dniepr to ona przynajmniej nie była, ale pewnie równie zimna.

-  A w sumie dobrze się stało. – mruknęłam gramoląc się na nogi – Wilczury, w końcu zgubią trop.


Biec, biec, biec jak najdłużej…


Trzecia osoba


Straciła poczucie czasu. Drzewa i chmury przysłaniały pozycję słońca, przez co nie mogła nawet na oko ocenić, którą godzinę już biegnie. Za długo jak na … typową nastolatkę… – tego się sama domyśliła, a raczej przeczuwała.

No cóż, bywa. Kiepskim pomysłem jest upartego dzieciaka nauczyć i zmusić do wykorzystywania rezerw swojego organizmu, o których nikt praktycznie nie miał pojęcia, że istnieją.

Ale nawet one muszę się w pewnym momencie wyczerpać.

Ciężko dysząc oparła się o kolejnego świerka i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę następnego iglaka.

- Patrz pod no...

Potknęła się o wystający korzeń ( przed chwilą go tu przecież nie było…), a chcąc utrzymać równowagę chwyciła najbliższą gałąź.

Niestety spróchniałą.

Podnosząc się z ziemi miała zdarte kolano, drugie pewnie też, sądząc po szczypiącym bólu oraz poranione blade dłonie pewnie z powbijanymi drzazgami.

- Mówiłem.

Nie miała nawet siły, aby jakoś odgryźć się temu irytującemu … czemuś albo chociaż zakląć. Petrov kiedyś wspomniał, że mniej boli jak się przeklnie. Ciekawe czy miał rację.

Po kilkunastu krokach zaspa, która wysokością sięgała jej gdzieś po kostkę zaczęła szybko rosnąć w oczach.

- Chyba sobie żartujesz... Po takiej ucieczce masz zamiar zdechnąć na zadupiu? ... I nie wyskakuj mi tu z ckliwym tekstem, że przynajmniej umrzesz wolna...To idiotyczne.

- „Wyjątkowo ciepła ta ziemia” – pomyślała, gdy z głuchym łupnięciem upadła na miękki grunt. – „Wyjątkowo…

Utrata świadomości powstrzymała natłok rozważań.                         

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~---------------------~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
.
.
.
.
.
.
.
.
Pik, pik, pik, pik, pik

Uhh, znowu to samo...

Pik, pik, pik, pik, pik

Przeklęte urządzenie...

Pik, pik, pik, pik, pik 

Czyli ... złapali mnie...?

Pik, pik, pik, pik, pik

Cholera...

Pik, pik, pik, pik, pik

Otworzyłam oczy. Centralnie nade mną, rozświetlając pokój pełnią swojego żółtawego blasku, wisiała biała lampa... Chwila... Przecież w opactwie korzystali z led'ówek... Kto jak kto, ale ja miałam salę medyczną obcykaną do najmniejszych szczegółów. 
- Masz się czym chwalić rudzielcu. Chociaż, każdy potrzebuje powodu do dumy.
- A zamknij się. - zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Wychodzi  na to, że jednak stamtąd uciekłam. Tam było więcej nowoczesnego sprzętu i łóżek. 
Ale jak ja tu się znalazłam?
- Krasnoludki cię przyniosły.
Jeśli te "krasnoludki" to przydupasy Balkova... Kurwa, przecież oni mogli mnie tu przywieść, bo ośrodek był za daleko i jak tylko się wyliżę zabiorą mnie z powrotem. 

Nie - kurwa - doczekanie. 

Trzecia os.

Jednym zdecydowanym ruchem ściągnęła maskę tlenową i wzięła się za odczepianie rurek powbijanych do przedramienia. Wciąż w wyobraźni (tylko takiej nieprzyjemnej) widziała je jako igły z tamtej dziadowskiej kisielowej tuby, co dodawało ruchom szybkości. Urządzenie monitorujące pracę serca wykonało swoje ostatnie, przeciągłe "PIIIiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik", kiedy ruda oparła się plecami o ścianę. Stawiając obandażowane stopy na zimnej posadzce poczuła napływ fali mdłości, a przed oczami zawirowały kolorowe plamki, głównie w odcieniach szarości.
Gdy już udało się utrzymać w pionie bez podpierania się o komodę (z której zdąża wszystko, nieopatrznie zrzucić) do pokoju weszła wiekowa pielęgniarka oraz doktor z wąsami a la szczotka do butów. Po chwili niemego zaskoczenia pierwsza głos zabrała pani.
- Cóż ty wyczyniasz panienko?!
- Proszę natychmiast wrócić do łóżka! - niespokojna atmosfera powoli zaczynała się udzielać i lekarzowi, choć starał się po sobie tego nie okazać. 
Nawet grzeczna prośba dziewczynie kojarzyła się z rozkazem, w dodatku wydanego głosem nieprzyjemnym dla ucha. Nie myśląc, aby usłuchać dalej konsekwentnie kierowała się w stronę drzwi, dopóki nie chwycili jej za ramiona. Uważali, by nie zranić pacjentki bardziej niż to konieczne, ale mocniejszy uścisk okazał się zbyteczny, ponieważ po paru gwałtowniejszych szarpnięciach zemdlała i mogli bez przeszkód położyć ją i podczepić kroplówki
- Przysięgam, jeszcze raz coś takiego się zdarzy, to przechodzę na emeryturę.
-  Panie doktorze, mieliśmy gorsze przypadki.
- Jak ten petent z trzydziestki...
- No widzi pan. 
-------------

Hydra... 
Brak jakiegokolwiek odzewu.
Hydra...?
Rozmazane wspomnienia zaczęły nabierać ostrości.
Cela Ivanowa
Hiwatari
Ciemny korytaż
onące dyski
Ten przeklęty atak
No i...
Czyli ... odeszła ... na zawsze ...      
Zakryła oczy jakby chroniła się przed światłem żarówki. Czekała, aż poczuje wilgoć na policzkach. Lecz nic takiego się nie stało.
 Nie potrafię płakać...
Zgrzytnęła zębami, a całym ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze.

Khu ... kurwa...

-------------

 Gdy znowu otworzyła oczy uznała, że nie warto uciekać. Skoro ktoś zadał sobie trud, żeby dowieść prawie zamarznięte truchło dziecka do szpitala w podrzędnej mieścinie. (Z okna roztaczała się cudna panorama poniszczonych bloków mieszkalnych, starych egzemplarzy czołgów samochodów Fiata i Wołgi, kilka ciężarówek, no i stałych bywalców monopolowych na chodnikach.) To pewnie sam tu został. Po co? A to zależy, kto to w ogóle był. 
Akim z nudów zaczęła bawić się swoim kuczerem w kształcie pistoletu Desert Eagle. Na początku oczywiście personel musiał się zaniepokoić, ale, pewnie po dokładniejszych oględzinach, uznali to za zwyczajną zabawkę zwyczajnej rosyjskiej dziewczynki. Mimowolnie napłynęły wspomnienia. 

 - retrospekcja -

- A na co gekonowi taka wyrzutnia? - Papov w ich towarzystwie zawsze musiał zadzierać głowę prawie o 90 stopni. 
- A bo wiesz, jak założymy zespół. - Bryan oczywiście wiedział, że Borys omawiał tą sprawę wiele razy ze starszym Hiwatarim. Ale reszta (może minus jedna, dwie osoby) miała raczej skrycie na myśli, że kiedyś uciekną i na własną rękę zaczną grać. - To obojnak będzie się lepiej prezentował, niż krasnoludek skrzyżowany z Pinokiem. 
- Bardzo, kurwa śmieszne Kuznetsov.

- po retrospekcji -

Do sali weszła ta sama starsza kobieta. Pewnie została przydzielona do niepokojącej i nieobliczalnej młodej pacjentki, jako, że była chyba najbardziej doświadczona ze wszystkich swoich współpracowniczek. Po dłuższym studiowaniu całej postury rudzielcowi jej wygląd kojarzył się wyłącznie z foką. Pyszczek całkiem ładny, ale tłuszczu też niemało. Gracji na lądzie może nie ma, ale w wodzie... Ten okaz prawdopodobnie był kapkę wypaczony pod tym względem. Chociaż kto tam wie, rosyjskie staruszki. 
- Dobryj večer Arisu. - uśmiechnęła się miło. A dziewczyna rozejrzała się ponownie po pokoju upewniając się, że to na pewno do niej skierowane było powitanie. - Masz niesamowite szczęście mając takiego ojca. Odkąd cię przywiózł, nic tylko pyta o twój stan. No i je, co tam mu dadzą oraz sypia w tym helikopterze na dachu. - przyznała z lekkim śmiechem.
- " Ojca?! Od kiedy?" - nowe imię i zwracanie się do niej "ona", a nie "on" to jedno, nagłe, bezwiedne pozyskanie rodziciela to drugie. I na pewno nie w stylu żołdaków Biovoltu.
- Od czasu nazwania cię "Arisu". Tak przypuszczam.
- "Nie pomagasz." 
- Chcesz, aby powiadomić go, że się obudziłaś? - pytanie, po całym monologu słuchanego jednym uchem nie zaskoczyło bardziej niż sama świadomość istnienia osoby powołującej się na tatę dzieciaka, którego nie zna.
- Tak... Tak, proszę... - chrypka połączona z szeptem to kiepska mieszanka.
- Na pewno się ucieszy z dobrej nowiny.
- Na pewno... - powtórzyła głucho, gdy za "foczką" zamknęły się drzwi.

- kilka minut później - 

Białe drzwi otworzyły się ze swoim charakterystycznym skrzypieniem, niemającym nic wspólnego z wystrzałem dysku z kuczera. Aki ... pardon Arisu odwróciła głowę w stronę dźwięku. Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna z czarnymi, krótkimi włosami o fioletowym pobłysku, kilkudniowym zaroście i koszuli nienadającej się na żadne spotkanie towarzyskie, ponieważ skoro tyle tu siedzi to i ubiorowi przydałoby się odświeżenie. Jeszcze chwilę gawędził z "foczą" pielęgniarką i podszedł do swojej ... emmm ... córki. 
Ruda nie zwróciła uwagi na stuk zamykanych wrót (Sorki, brakuje mi synonimów. xd) uważnie obserwując nowego batja. Szare oczy, a w kącikach kurze łapki i ta dziwna aura spokoju. Nie... Koleś nie podpadał pod żaden wygląd któregokolwiek przydupasa Balkova.
- Miło cię w końcu widzieć na jawie. -  uśmiechnął się szerzej siadając  na trójnogu obok łóżka. - I oczywiście poznać.
Brązowooka w milczeniu kiwnęła głową. 
- Nie jesteśmy zbyt wylewni, co? - zakłopotany pomasował lekko kark. - Ja wiem, że przydałoby się wszystko wyjaśnić, a więc po kolei. Znalazłem cie właściwie przez zupełny przypadek. No, po prostu wypatrzyłem z góry na polanie jakieś pomarańczowe coś... Później się okazało, że to ty. Gdyby nie twoje włosy. - chciał dotknąć jej głowy, ale cofnął rękę, gdy zmrużyła ostrzegawczo oczy. - Wybacz, mój błąd. W każdym razie dowiozłem cię tutaj i wciąż się nie mogę nadziwić, że z takimi obrażeniami ciała i całą resztą udało ci się przeżyć. Heh, masz takie rude szczęście. - zauważył, że ciągle niespokojnie wygląda przez okno i natychmiastowo spoważniał. - Boisz się, że po ciebie wrócą, prawda?
Momentalnie  odwróciła się w jego stronę.
- Spokojnie nie jestem  jednym z "nich". A po twojej reakcji nawet nie chcę wiedzieć, co oni ci zrobili wcześniej. Owszem, przyjechali tu i szukali, ale nie znaleźli.
Podniosła brwi bezgłośnie pytając Jak?
- Szukali chłopca, a nie dziewczynki o imieniu Arisu, którą na oddział przywiózł rodzić. Co na to personel? No wiesz ... "za odpowiednią sumę przekupisz nawet bogów". A skoro o tym mowa, nie masz mi za złe, że podałam się za twojego ojca i dałem ci nowe imię?
Pokręciła głową na "nie". 
- Ufff, już się martwiłem... Jeszcze przez długi czas będziesz musiała poleżeć, więc może nie stresuj mnie tak jak pierwszego dnia, kiedy się obudziłaś, dobrze? Zostanę tu dopóki nie odzyskasz pełni sił, a później zobaczymy. Co ty na to? A no tak, gadatliwość nie jest twoją mocną cechą. - wstał i podszedł do wyjścia, ale zanim wyszedł pacnął się w głowę. - A no tak, nie przedstawiłem się, idiota ze mnie... Jestem Satoru Stojanov. - pomachał na pożegnanie i wyszedł.
Arisu opadła na poduszkę.
- To będzie ciekawy okres, nie sądzisz ... Arisu?
- "A przymknij się". 
---------------

Bardzo przepraszam za trzydniowe opóźnienie z rozdziałem, ale na swoją obronę mogę powiedzieć, że ze związkiem parodniowego wyjazdu do Zamościa wystąpiły braki w:
- czasie
- dostępie do internetu
- wenie (to znacznie dłużej)
- książce
- LEŃ
- i wiele innych czynników mniej ważnych

A tak w ramach zadośćuczynienia, ale obrazki nie są moje, niestety. U.U
Ja: Dla was czytelników Satoru zgodził się na zdjęcie. ^^
Shizuka: Po prostu wyszukałaś to w googlach.
Ja: Cichaj Shizu!

Kaosu: Z cyklu: autobusy na zadupiu. :D
Kai: ...
Ian: Takao taki żarłok.
Bryan: Ale patrz jaki Dranzer okazał się smaczny. :D
Kaosu: Risu ma foczkę na oddziale, Romi żabę, Tsubasa orła, a Breakersi pingwinki. xD
Kim: Ooo,jakie słodkie. *.*
Hiromi: Dogadali by się.
Daki: Kero!
Kai: ... *sięga do kieszeni*
Ja: *ucieczka*
Ian: Za duże anime Hiwatari.
Aaron: x)

See ya!