czwartek, 20 kwietnia 2017

Rodział 7: Meanwhile, somewhere deep in the forest



Arisu mruknęła coś niewyraźnie pod nosem, ponownie zaplątując dobierany warkocz, chwilę wcześniej popsuty w połowie. W efekcie zachciała powtórzyć całość.
Który to już będzie raz? Szósty? Czy już jedenasty?
Alice zachichotała w duchu. Nie przypuszczała, że jej siostra będzie taką zapaloną perfekcjonistką. Chociaż … bardziej pasowałoby zawziętą.
- Coraz lepiej ci to idzie, naprawdę – stwierdziła z delikatnym uśmiechem wpatrując się w ich odbicie w lustrze. Na długowłosą dziewczynę, w białym pulowerze, siedzącej na dywanie oraz jej względnie krótkowłosy odpowiednik wyżej na łóżku, w czarnym swetrze z golfem, który skupiał się na wykonaniu poprawnej sekwencji rudych kosmyków osóbki poniżej.
Po komentarzu uniosła głowę kierując wzrok na zwierciadło nieco pesząc jasnooką. Choć minęło już trochę czasu, a ona przyzwyczaiła się do specyficznego charakteru Ari, to wciąż nie mogła przywyknąć do spojrzenia matowo brązowych oczu. Jakkolwiek dla niektórych wydawałyby się kompletnie pozbawione wyrazu, w jej wyczuciu czaiła się w nich jakaś nie do końca zdefiniowana przenikliwość, tak jakby chciały przeszyć drugą osobę na wylot.
- Dobrze, że nie przepadasz za kłamstwami – zaczęła, obracając w dłoni grzebień –miałabyś trudności z wypowiedzeniem choćby jednego.
- Mm, przyjmę to jako komplement.  – uśmiechnęła się szerzej, gdy Risu wróciła do pracy.
Trzeba jednak przyznać, nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie spędzać z nią czas w nienapiętej lub niewygodnej atmosferze… Na początku rozmowa z bliźniaczką wydawała się niewykonalna.

- kilkanaście dni wcześniej – 

Łatwym do przewidzenia jest fakt, że po jakże subtelnym - jak rozpędzony pociąg na szynach wysmarowanych masłem - przedstawieniu sobie nawzajem przez Satoru obie dziewczyny będą się wzajemnie unikać. Za każdym razem kiedy jedna pojawiała się w polu widzenia, to druga natychmiastowo zmieniała kierunek i zwrot ruchu tudzież ewakuowała się do pokoju obok. Ale dlaczego konkretnie? Główny powód okazał się jednakowy – brak odwagi do rozpoczęcia rozmowy.
Arisu dosyć szybko przyjęła za pewnik, że osobista niechęć do dyskusji wynikała z prawie zerowych doświadczeń w kontaktach międzyludzkich, które – mówiąc najogólniej - ograniczyły się do nielicznego grona irytujących chłopów w Opactwie, objawu schizofrenii, roztrzepanego mężczyzny koło trzydziestki i staruszki o błyskawicznych zmianach nastroju. Dodatkowo, założyła, że rówieśniczka prawdopodobnie nie przepada lub przestraszyła się … no jej. I … kurna, sama nie czuła wielkiej potrzeby dzielenia się z kimś swoimi problemami.
Alice faktycznie się bała, ale nie stoickiej rudej (hue, no jasne, pewnie), tylko samej idei porozmawiania. Od zawsze, prawie podpadająca pod chorobliwą, nieśmiałość utrudniała jakiekolwiek próby nawiązania nowych znajomości poza domem. Niestety odległość i dojazd do jakiejkolwiek cywilizacji też nie polepszały sytuacji. Z drugiej strony chciała dać nowo przybyłej czas na oswojenie się z nowym otoczeniem – miała jakieś dziwne wrażenie, że krótkowłosa zachowuje się trochę jak ranne zwierzę na nieznanym terenie. Nigdzie nie mogła znaleźć sobie na dłużej miejsca, prócz sofy obok regału z książkami. Domatorka z radością odkryła, że wybierała prawie te same tytuły, co ona. To zawsze był jeden temat więcej do ewentualnej konwersacji.
Ten stan rzeczy trwał sobie w najlepsze jakiś czas… No, ale wiadomo, musiał się kiedyś skończyć w ten czy inny sposób.

------~~~~’’’’

Głębokie oddechy odbijające się echem przez korytarz oraz drżący na ścianie cień pewnej sylwetki świadczyły, że choć już dawno mosiężny stary zegar w salonie wybił północ i konsekwentnie zbliżał się do zainicjowania kolejnej godziny, to ktoś jest zdecydowanie na jawie.
Dlaczego tak właściwie wyszła z pokoju? Prawdopodobnie gapienie się w ciemny sufit uznano za przeżytek o wiele dawniej niż ona sama to zrobiła. Świadoma faktu, że horrory z mrocznych czeluści umysłu (jak to pięknie brzmi – dop. Autorki) trwają najczęściej całą noc zapamiętale odmawiała sobie snu, trwając w stanie odrętwienia jaki – zgodnie z jej wcześniejszymi doświadczeniami – powinien przedłużyć się, aż do wschodu słońca. Później mogłaby zdrzemnąć się około południa bez niechcianych iluzji sennych.
- Z nią to wszystko nie wydawało się takie męczące – zdała sobie sprawę, iż odruchowo przygryza zgięty palec wskazujący. Odsunęła dłoń od twarzy, by po chwili uświadomić sobie, że przecież nikt na nią nie patrzy i bezwiednie ugryzła go znowu.
Tak … zawsze, gdy koszmary nękały przez noc obecność, a nawet sama świadomość obecności Hydry przy jej boku - może nie w sensie czysto fizycznym, ale wciąż – pomagała szybciej i efektywniej stłumić przemożny lęk ogarniający rudzielca po krańce włosów.
Nikt jednak nie mógł się dowiedzieć. Ani o sile oddziaływania snów, ani o wsparciu jakiego potrze … ugh … chciała.
Nigdy.
Wsparcie od kogokolwiek znaczy, że sam nie możesz sobie z czymś poradzić. Brak zaradności w takich sytuacjach oznacza wyłącznie słabość.
A my nie tolerujemy słabości.
Zacisnęła usta w cienką linię.
Jak długo jeszcze?
- „Do końca żywota, a kto wie, może dłużej.”
- Zamknij się.
- „Oj weź, bo się przestraszę.”
- Powiedziałam zam…
- Arisu? – cichutki głosik od razu sprowadził ją na ziemię. Momentalne wyciągnęła palec spomiędzy zębów i mentalnie zanotowała, aby podczas takich „wewnętrznych rozmów” nie tracić kompletnie kontaktu z otoczeniem (oraz nie dawać się tak zaskakiwać).
Powoli podniosła głowę opartą na kolanach, przenosząc zmęczony wzrok z parapetu, robiącego aktualnie za całkiem przyjemne siedzisko, na siostrę. Alice natomiast, w końcu przełamując się wewnętrznie spojrzała na wymęczoną twarz Ari. Wzdrygnęła się dostrzegając jak bardzo druga rudowłosa jest wyczerpana. Znaczy się wiedziała o tym od tych kilku minut walki z samą sobą czy podejść do skulonej dziewczyny, lecz, żeby aż tak? Ogarnął ją jakiś taki smutek widząc to puste acz paradoksalnie pełne emocji spojrzenie… Co musi się stać człowiekowi, by wyglądał jak … tak?
Trwały trochę w tej osobliwej sytuacji, nie odwracając się od siebie, zanim do głowy jasnookiej wpadł dość nagły pomysł.
- Poczekaj tu jeszcze chwilkę… Za… zaraz wracam – ruszyła szybkim krokiem przez korytarz zostawiając nieogarniętą osóbkę dalej usadowioną na framudze okiennej.
- ”Ludzie są dziwni.”
Po bliżej nieokreślonej chwili wróciła, niosąc w rękach dwa kubki z parującą białą cieczą. Jeden z nich, taki w srebrne esy floresy, wręczyła Arisu, a sama siadła – po niemym zapytaniu siedzącej, która odczytując prośbę podkuliła nogi nieco bardziej do siebie, robiąc wolne miejsce na parapecie – naprzeciwko otulając dłońmi naczynie w gustowne śnieżynki.
Zaciekawiona tym, co właśnie otrzymała uciekinierka zbliżyła usta do krawędzi ceramiki, biorąc łyk dobrze pachnącej cieczy. Odrobinę poparzyła sobie wargi, ale poczuła również słodki smak oraz przyjemne ciepło rozchodzące się po przełyku i żołądku.
- Smakuje ci? – kiwnęła potakująco głową, co wywołało zadowolenie z osobistych umiejętności naprzeciwko – Cieszę się … Wiesz … Mleko z miodem jest dobre na wszystko, ale wyłącznie ciepłe – dopowiedziała próbując podtrzymać rozmowę.
Arisu zamyśliła się głęboko, nie mogąc pojąć umysłowo jednej rzeczy. Ta dziewczyna była dla niej zaskakująco miła. Pomogła mimo, że wcale się nie znały … dlaczego? Z żalu czy litości, a może z zupełnie innego powodu…? Przypuszczenia błyskawicznie pojawiały się w umyśle i równie szybko znikały. Z resztą pobudki Alice nie miały teraz większego znaczenia. Bioniczny eksperyment poczuł dziwne ciepło w środku, tym razem nie od napoju.
Mam coś jej powiedzieć?
Tylko co?
.
.
.
- … Dzięki … - wymamrotała zezując w bok, zażenowana własną nieporadnością.
Aczkolwiek wyznanie nie wyszło dokładnie tak jak zakładała.
Alice drgnęła, zaskoczona dosyć szorstką wypowiedzią siostry. Jednak dzięki dyskretnej obserwacji mimiki zawstydzonej figury pojęła, iż to tylko barwa głosu jest nieprzyjazna.
Westchnęła z ukojeniem.
- Nie ma za co.

------~~~~’’’’

Arisu zawsze ciekawiło jak działają wszystkie sprzęty w domu. Wiadomo w Opactwie szczytem technologii dostępnej dla dzieciarni był wyłącznik światła (to co znajdowało się w dziale medycznym to zupełnie inna sprawa). Prawdopodobnie dlatego zawsze jak ktoś w domu potrzebował jakieś instrukcji obsługi, to najpierw sprawdzał czy wyżej wspomniany rudzielec nie zakosił szukanej książeczki do swojego pokoju.
Jednak najbardziej fascynowało ją to, co działo się w kuchni. No cóż, dla kogoś, kto często chodził na głodnego, takie miejsce mogło się kojarzyć wyłącznie z jednym – raj ziemski. Dlatego niekoniecznie chodziło tu o urządzenia kuchenne, a o sam proces tworzenia potraw. Często, gdy Tamara lub Alice, rzadziej, ale tak naprawdę rzadziej, Satoru zaczynali pichcić, to Risu cichcem przysiadała na stoliku, skąd miała dobry wgląd na całą sytuację. Z milczącym zafascynowaniem śledziła każde poruszenie, pewne i zapewne dobrze wyuczone – trochę jak jej ruchy podczas walki, ale ja tu chyba odbiegam od tematu…
- Powiedz dziecino, umiesz gotować? – pytanie najstarszej kobiety w tym gronie zawisło nad sufitem wyczekując odpowiedzi, niczym pająk na muszkę, tak bardzo, że cała praca została przerwana, a Risu zdusiła chęć usunięcia się w cień przed dwoma parami oczu wpatrującymi się weń. Pokręciła przecząco głową.
- Naprawdę?– ton głosu siostry nie miał sobie choćby cienia wzgardy, ale i tak krótkowłosa zacisnęła niezauważalnie zęby.
Na czym właściwie się znała?
Na beyach, co jest dość oczywiste, oraz na obsłudze kilku typów broni palnej (według niej było tego tałatajstwa zdecydowanie za dużo jak na organizację z założenia zajmującą się sprawami beybladingu), z którą musieli przejść obowiązkowe szkolenie.
Na zakładaniu opatrunków w taki sposób, by mocno trzymały się zranionej skóry tudzież nie zsunęły przy pierwszej lepszej okazji, a zszywanie ran też miała mniej więcej zaliczone... Ale nie na sobie.
Na walce wręcz (tej z dyskami również) i zmuszaniu organizmu do całkowitego wykorzystywania pokładów energii bez konsekwencji nieprzytomnego gruchnięcia o granitową podłogę.
Ale o tym to już kompletnie nie miała pojęcia.
- No cóż, skoro tam cię nie nauczyli, to my się tym zajmiemy, prawda Alice?
- Oczywiście, babciu – zgodziła się.
Już udało się zamienić kilka słów z siostrą.
Przyrządzanie z nią potraw nie może być trudniejsze, nie?
.
.
.
.
- Taak … Może powinniśmy zrobić coś prostszego… - zasugerowała Tamara, po powstaniu całej trójcy z podłogi. Pozostała część chętnie przystała na tę propozycję. – Lecz najpierw posprzątajmy, to co napaskudziłyśmy.
- To co ja napaskudziłam – Ari strzepywała oraz wyplątywała - mamrocząc pod nosem nie tak znowu ładne słówka - kawałki jajek, które dolepiły się do niej, a nie do ścian.
Fakt faktem, pomysł ugotowania takich trzech w mikrofalówce okazał się naprawdę idiotyczny, żeby nie powiedzieć debilny. Widowiskowe skutki swego działania, jak wiadomo, miała przed oczami ... i własnych rudych kłakach.
- „Będzie cud, jeśli do końca dnia niczego tutaj nie wysadzisz rudzielcu… Szczególnie nas samych.”

------~~~~’’’’

- Dlaczego Gehabich? – zapytała stoicka ruda, nie rozumiejąc jakim cudem Alice nosi nazwisko ze strony żony Satoru.
- No cóż… Urzędnik, który wtedy pracował … prawdopodobnie był wystarczająco wstawiony, żeby pomieszać nazwiska podczas wpisywania – wyznała z rozbawieniem kiwając nogami wiszącymi poza krawędzią płaskiego dachu – a później nikt już nie chciał ponownie pokonywać 350 kilometrów w jedną stronę w celu skorygowania informacji.
- Ludzie często piją w pracy?
- Kto wie. Podobno ten kraj z tego słynie.
- Z chlania podczas pracy? – zmarszczyła brwi w konfuzji.
- Raczej ogólnie z zamiłowania do trunków wysokoprocentowych – stwierdziła jakby była nieco zła z tego powodu, a mimo to nie potrafiła się za bardzo gniewać. - Aczkolwiek zdarzają się wyjątki.
- Jak Satoru, co?
Nie do końca miłe pytanie sprawiło, że na twarzy Ali pojawił się wyraz grzecznego politowania.
- Faktycznie wyjątki jak tata.
Kto by pomyślał, że podczas nocnego podziwiania gwiazd ze szczytu domu, zamiast tradycyjnego gniecenia się na niewielkim parapecie, rozmowa o gwiazdozbiorach i innych duperelkach przejdzie na temat z cyklu: „jak poznałam własnego ojca” i „krajowa urzędówka”.
I, choć Ali musiała przyznać, że pewna część ciała zaczęła jej przymarzać do zimnego kamienia, cieszyła się z tej odmiany.
- Arisu, a jak to było z tobą? Już wiesz, że mnie wzięli z sierocińca – za co jestem im ogromnie wdzięczna – lecz ja wciąż nie wiem, no rozumiesz…
- Znalazł mnie.
- Na ulicy?
- Na … polanie …
Uniosła rudawe brwi.
- A … co było wcześniej? – szepnęła.
Po przeciwnej stronie bioniczny eksperyment zastanawiał się, co powiedzieć. Oczywiście zawsze mogła zbyć to pytanie zdawkowym „nie pamiętam”, ale uznała, że to zagranie byłoby nie fair w stosunku do długowłosej, zawsze odpowiadającej szczerze i otwarcie, bez zatajania informacji.
- Ja … nie chcę o tym rozmawiać – burknęła, znowu zerkając w lewo i znowu onieśmielając jasnooką, która przygryzła wargę, ganiąc się w duchu za uwypuklenie nurtującego ją problemu, prawdopodobnie dla Ari zbyt osobistego lub przytłaczającego.
- Przepraszam – pochyliła głowę wpatrując się w czubki swoich butów.
- Za co? Za to, że jestem takim tchórzem, który boi się wyznać prawdę...? – Arisu pomyślała z nutą goryczy.
- „Chociaż wiązałoby się to ze zniżeniem tak ważnego dla ciebie wewnętrznego muru, hm rudzielcu?
- A jeśli nawet?
- „No nic, po prostu miękniesz.”
Spojrzała znowu na przybitą dziewczynę i z wahaniem położyła jej dłoń na ramieniu, przez co ta, zadziwiona, uniosła głowę.
Jednak na nieme pytanie, uzyskała jedynie milczącą odpowiedź.

------~~~~’’’’

- Znasz ją? – o mało nie podskoczyła ze strachu, gdy siostra, ze swoim matowym głosem, nagle pojawiła się tuż obok niej, przy regale z książkami.
- Kogo konkretnie?
- Panią Stojanov.
- A, chodzi ci o Mayę – odłożyła podstarzały album o Egipcie, który swego czasu prowadziła Tamara, podczas swoich wyjazdów do państwa faraonów. – Tak, miałam okazję poznać ją osobiście – wygięła usta w melancholijnym uśmiechu. – Wierz mi, polubiłabyś jej charakter.
- Nie wątpię – stwierdziła, gdzieżby szyderczo (oczywiście, że stoicko) nie odrywając wzroku od grzbietów ksiąg ustawionych w tytułowym porządku alfabetycznym, przetwarzając w głowie zasłyszane informacje i własne obserwacje . – Co się z nią stało?
- Zginęła w wypadku – przygryzła wargę starając zahamować łzy grożące upadkiem na wspomnienie traumatycznych chwil sprzed kilku lat. – Kierowca, … nie pamiętam już czy to był tir, czy może ciężarówka, … w każdym razie stracił panowanie nad pojazdem i … wjechał w samochód Mai – wytarła szybko oczy i nos rękawem bluzki. – Wybacz … Zdarza mi się reagować strasznie emocjonalnie.
Krótkowłosa przypatrywała się opasłym woluminom jeszcze przez niesamowicie dłużącą się chwilę, wręczając wcześniej chusteczkę Alice. Dzięki temu zagraniu Ali zyskała moment na względne doprowadzenie się do porządku.
- Bardzo to przeżyłaś – ni to stwierdziła, ni zapytała.
- Wiesz… Myślę, że najbardziej cierpiał tata – zwierzyła już na spokojnie. – Oczywiście nikomu nie chciał tego pokazać, ale … uciekanie w pracę…
- Faceci są dziwni – ucięła stanowczo Arisu, sadowiąc się na kanapie. Paradoksalnie jej nieco dziecinne stwierdzenie wywołało lekki chichot osoby obok.
- Raczej każdy człowiek ma inne sposoby na radzenie sobie w ciężkich sytuacjach – skorygowała siadając blisko sojki. – A właściwie, co czytasz?
- „Mistrza i Małgorzatę” – rzuciła okiem na okładkę – Warto?
- Nie wiem, nie przeczytałam całości – wyznała takim tonem jakby znowu za coś przepraszała, co powoli irytowało, lecz Arisu ograniczyła się wymownego spojrzenia na pusty fotel obok. – Przerwałam w momencie, gdy jeden z bohaterów wskoczył do rzeki.
- Brzmi ciekawie.

------~~~~’’’’

- Hej … Mogę o coś zapytać?
- Hm?
- Nie obraź się, … ale dlaczego wciąż nosisz zepsuty pistolet przy pasie?
- … Sentyment?
Albo przyzwyczajenie. 

------~~~~’’’’

Arisu

Poczułam jak  cały mój kręgosłup, prawie jak spaczony scyzoryk, wygina się do tyłu  przyciągany siłą ciążenia do ziemi.
Kutwa, nie znowu!
Machając kompletnie nieskoordynowanie rękami i nogami niczym krzyżówka między cepem, wiatrakiem oraz kukiełką dałam radę jakoś nie stracić podłoża pod nogami. Gdy odzyskałam równowagę na tej cholernej powierzchni pod moimi butami mignęły błyskawicznie srebrnoszare rybki.
- "Twoje wygibasy ruda to widok warty zapamiętania. Chociaż ... czy twoją domeną nie jest aby łażenie po drzewach i zbieranie orzeszków?" - potarłam skroń, chcąc zniwelować denerwujący ból po rechocie tego wariata.
- Kiedyś cię utopię.
- "Czyżbyś myślała już o samobójstwie, rudzielcu?"
Dobra idiotko zapomnij o schizofrenii i skup się na bieżącym problemie... Przecież nie dam się pokonać wodzie w stanie stałym.
Właśnie to tylko woda.  
Powoli ruszyłam do przodu, a kiedy uznałam, że nawet mi wychodzi zwiększałam nieco prędkość.
Tylko wod... Blać!
Stopy znowu znalazły się dużo za daleko przechylonego tułowia i - no cóż - grawitacja wzięła górę. A ja ponownie miałam przed oczami niebieściutkie jak ten koralik niebo, zaś pod plecami ... pieprzony lód. 
Alice natomiast sunęła na łyżwach z gracją godną pozazdroszczenia. 
- Wszystko w porządku? - przy hamowaniu bezwiednie zrzuciła mi okruchy  lodu na twarz.
- Jak nigdy wcześniej.
- Mogłaś darować sobie ironię, wiesz? - czyżbym wyczuwała nutkę poirytowania - Mimo wszystko powinnaś wstać, zanim się wychłodzisz.
- Wygodnie mi tu - po tej prostej odpowiedzi zyskałam lekki grymas dezaprobaty, może? Aczkolwiek niższe partie kręgosłupa wciąż bolały po zderzeniu z taflą lodu. I nie, nie złamałam niczego.
Właściwie jak się w to wpakowałam?
Spokojnie czytałyśmy, kiedy Ali, ni z tego ni z owego, niewinnie zasugerowała szkolenie w łyżwiarstwie na najbliższym zamarzniętym jeziorze. 
Tak, przystałam na tę propozycję, dopiero w połowie drogi przez las uświadomiwszy sobie, iż ślizganie się na lodzie, a ciągłe łapanie równowagi na zamarzniętej przez Wolborg podłodze, bo znowu zdarzyło jej się skuć lodem połacie sali treningowej, to zupełnie inne, diametralnie różniące się sytuacje. Ale nie miałam już szans się wycofać, więc pozostało dać nieść się prądowi.
Aż do teraz.
- Nie obraź się, ale naprawdę kiepsko ci to idzie.
- Te łyżwy są za małe - podparłam się na łokciach taksując wzrokiem parę do łyżwiarstwa figurowego.
- Złej baletnicy przeszkadza byle rąbek u spódnicy - zaśmiała się. Jakoś za to nie czułam do niej większej urazy.
- No proszę, zaczynamy być kąśliwi? - koślawo podniosłam się na nogi.
Cała wcześniejsza wesołość Alice ulotniła się jak za dotknięciem magicznej różdżki. 
- Um, przepr... - zamilkła widząc uniesioną dłoń.
- Nie przepraszaj za nic, to irytujące. A z resztą - chciałam wzruszyć ramionami, ale ponownie się zachwiałam - wolę, gdy jesteś zadziorna, ale szczera...
I naraz radocha z życia powróciła do jasnookiej
- A ja wolę, kiedy ty więcej ze mną rozmawiasz - roześmiała się, łapiąc mnie za ręce i ciągnąc w kierunku środka tafli.
- Zaraz mnie wywalisz - mruknęłam wbijając wzrok przed moje stopy.
- Wcale nie jadę aż tak szybko - ...dobry argument.
- Jeśli spadniemy do wody...
- Przez metrową warstwę lodu?

------~~~~’’’’

- chwila obecna –

Arisu, pełna wewnętrznego samozadowolenia z dobrze wykonanej roboty, właśnie skończyła zawiązywać warkocz gumką, kiedy Stojanov zakrzyknął na nie z dołu, aby już schodziły, bo za chwilę wychodzą.
- Pora na nas – stwierdziła jedynie Alice i obie, razem ze swoimi bagażami, po trzech minutach spotkały się na dole z resztą rodziny, oprócz Michaela, który – ku widocznemu niezadowoleniu seniorki Gehabich – po raptem czterech dniach spokojnego pobytu w domu ( khe, khe, w pracowni, khe) został poproszony o poprowadzenie wykładów w kilku uczelniach wyższych znajdujących się w Moskwie i nie tylko, co sprowadziło się do kolejnych długich nieobecności seniora Gehabich.
- A ciągle mnie napominał, że za często podróżuje i cięgiem nie ma mnie w domu – mruknęła jeszcze, gdy szli w stronię, gdzie, zgodnie z tym, co mówił Satoru, znajdowała się stacja kolejowa (Bo niby czemu nie? Środek niczego, ale stacja kolejowa musi być. W dodatku jeszcze czynna.) – Mógł o tym pomyśleć wcześniej, zanim wziął ślub z podróżniczką.
Młoda Stojanov jakoś nie mogła powstrzymać myśli, że w osądzie starszej pani pobrzmiewa nieco hipokryzją. Przecież i ona mogła pomyśleć jak często mąż – naukowiec będzie przebywał poza domem. Na szczęście, postanowiła nie dzielić się swoimi przemyśleniami z resztą. Wolała uniknąć konfrontacji z przemiennymi humorami Tamary. No i teraz zaprzątała jej głowę nieco inna myśl.
- Dlaczego tam nie polecimy? – przecież helikopterem (jak bardzo by nie znosiła tego hałasu i samej maszyny) byłoby zdecydowanie szybciej.
- Ależ polecimy młoda, spokojnie – wyszczerzył się Satoru. – Tylko, że najpierw musimy dojechać na lotnisko pociągiem, a później samolotem prosto do celu. Nie powiesz mi, że chciałabyś tłuc tyle kilometrów do Włoch stłoczona w puszce inaczej zwanej śmigłowcem?
Zaraz, zaraz…
Do Włoch?!
- do Włoch rudzielcu … drogą powietrzną. Cieszysz się, prawda?”
Mogłaby przysiąc, że widzi jak Ios (od Irytujący Objaw Schizofrenii) wrednie się szczerzy, wcale nie potrzebując do tego określonej twarzy.
- Niesamowicie…
---------------

Taa, a więc ten tego... Nie mam pojęcia jak zacząć... 
Przede wszystkim chciałabym was wszystkich przeprosić. Przeprosić za kolejny okropnie opóźniony rozdział, który ponownie nie wnosi nic konkretnego oraz za brak jakiejkolwiek lepszej wymówki niż wszechogarniające lenistwo.
Hiromi: Okropnie smęcisz Yuniś. 
A cichaj tam. -.- A oprócz tego chciałabym złożyć wszystkim czytelnikom
Kaosu: *przerywa* Serdeczne Bóg zapłać! xD
...Głębokie podziękowania za to, że wciąż zerkacie na ten pożal się człowieku i demonie blog, chociaż najczęściej nie ma na nim nic nowego. Może dobrą wiadomością będzie, iż mam już trochę naskrobanego rozdziału kolejnego, który pierwotnie miał być połączony z tym. Ale uznałam, że byłoby to za dużo tekstu nawet jak na jeden post. 
Andrew: A kiedy ja się pojawię?
W następnym rozdziale.
Andrew: Wiem gdzie się pojawię, ale pytam kiedy?
Hiromi:  *irytacja* A myślisz, że ona sama to wie, trąbo jerychońska?

See ya!

sobota, 24 grudnia 2016

Christmas time! Who speaks of victory? Is standing on it!


Uwaga!

Kilka ogłoszeń (nie) parafialnych

Otóż

poniższy one - shot świąteczny

* jest kompletnie nie powiązany z resztą aktualnego opowiadania

* występują w nim postacie jeszcze nieznane w głównym wątku fabularnym

(chyba, że ktoś czytywał moje komentarze, to mniej więcej zorientuje się kto, co, jak i dlaczego),

ale ze względu na magię świąt mają swoje pięć minut

* zawiera głupotę autorską (prawdopodobnie nie do końca śmieszną)

* i kilkanaście innych rzeczy, o których sama autorka pojęcia nie ma x)



No i ... miłego czytania :)



-----------------------------

Hiromi



Święta, to iście przepiękny okres. Czas spokoju i radości, kiedy cała rodzinka zbiera się przy jednym stole, wszędzie roznosi się zapach tortellini, panettone, pandoro, panpepato, torrone i innych smakołyków. W tle choinka oraz ręcznie robiona przez ciebie i rodzeństwo szopka... A nie chwila, to będzie dopiero jutro. Dzisiaj jeszcze gapiowscy ludzie kupują na ostatnią chwilę prezenty, przygotowują potrawy, jeszcze niektórzy robią specjalną "Wigilię" dla przyjaciół.

I - jak łatwo się domyślić - należę do wszystkich trzech kategorii.

- Nee, Romi - chan choć! - pogoniła mnie Kim, idąc twarzą zwróconą w moją stronę, z włosami spiętymi w kucyk kiwający się z każdym kolejnym krokiem, taszcząc w obu rękach po siatce. I nie zarzucajcie mi, że nie chciałam pomóc młodszej dziewczynce. Sama miałam spory bagaż, a z resztą gdy Kusari się zaweźmie to i tak zrobi jak ona chce.

- Przecież idę - burknęłam opatulając się ciaśniej moim ulubionym czerwonym szalikiem. Czemu w Japonii zimy muszą być tak okropnie mroźnie?! Zaraz tu żywcem zamarznę, czuję to. Kurka.... Jakim cudem ci wszyscy ludzie mogą wytrzymać takie temperatury?

- Ale jakoś strasznie wooooolnoooo idzie ci ten marsz - jęknęła jak dziecko, które nudzi się w sklepie odzieżowym. - Musimy jeszcze zrobić mnóstwo rzeczy przed wieczorem, a jeśli wciąż utrzymasz takie tempo ślimaka, już mogę się założyć o 600 yenów, że do jutra nie dojdziemy. - oznajmiła przechylając głowę w bok.

- Wiem, wiem - wzruszyłam ramionami. - Ty lepiej patrz gdzie idziesz, a nie udzielaj mi reprymendy, dobrze Kim - chan? - uśmiechnęłam się.

- E tam, świetnie wiem gdzie niosą mnie moje własne nogi - zgrabnie wyminęła latarnię uliczną i obracając się znalazła się za mną. - Lecz ciebie i twoje nogi trzeba definitywnie przyśpieszyć - poczułam dwie dłonie na łopatkach popychające mnie do przodu.

- Ej!

- Dobrze wiesz, że im szybciej tam dotrzemy, to tym szybciej się ogrzejesz Romi-chan~~. - idę o zakład, że ta mała wariatka szczerzy się szeroko za moimi plecami na dodatek nucąc Yandere-chan Is Coming To Town .

- Zaraz mnie wywalisz stupida!

~~~~~~~~~~~~~-----''''''''''''''''

- To było zabawne - słyszałam jak Kusari podskakuje radośnie kilka kroków za mną, gdy zmrożonymi rękami szukałam klucza od mieszkania.

- Heh, faktycznie było. Tylko następnym razem nie wlatuj tak szybko na lód. - teraz trzeba zawalczyć z tym upartym zamkiem od drzwi... Wciąż uważam, że wytrychy są lepsze.

- Oj tam. Zaspa złagodziła upadek, a zakupom nic się nie stało. 

- Tsa. - popchnęłam barkiem wrota, stawiające zdecydowanie większy opór niż zazwyczaj. W końcu otworzyły się na tyle szeroko, aby dało się przez nie wejść. A widok za nimi taki, iż ...

- O cho...!

- Choinka? - młoda zerknęła mi przez ramię.

- Tak Kim, ... rzeczywiście choinka.

Choinki mówiąc ściślej.

- Umm, Romiś ... my nie pomyliłyśmy mieszkania przypadkiem?

- Chciałabym, aby tak było.

Przed nami roztaczał się widok na iście przepiękny, szumiący sobie spokojnie las iglasty. Zapach żywicy i szyszek, nawet przyjemny w perfumach, to dzisiaj wyjątkowo drażnił zmysły. Brakowało jedynie śpiewu ptaków, co zaraz zostało naprawione przez dzwonek w telefonie rudowłosej.

- Moshi, moshi... A, Mizu-chan. .... Przecież wiem ... Hai, hai. Nie gonić nikogo z tasakiem... Z nożyczkami też nie?! ... Nee~~, jesteś okropna Mizuś. ... Mhm, do zobaczenia za dwa dni. - rozłączyła się nieco smętnym wyrazem twarzy i znów zwróciła się w moją stronę. -  Tak, więc... Co robimy?

- Szukamy winnego, a cóż innego - odparłam z zirytowana starając się nie wdepnąć w igły sosnowe na podłodze. - To drewno samo by tu przecież nie przylazło. I ... Kim - chan ...

- Tak?

- Czemu, na litość boską, chciałaś ganiać ludzi z tasakiem w ręce?!

 

- jakiś czas później - 



- Jesteś pewna, że  winowajca jest w domu? - młoda przysiadła, opierając się o donicę z sosną - Bo osobiście, to po takim pranku uciekłabym jak najdalej. 

- Serio? I przegapiłabyś widok zdezorientowanych ludzi, którzy nie ogarniają jakim cudem w środku jednego wielkiego złoża betonu znaleźli połacie zieleni?

- No w sumie... Raczej nie - podrapała się w tył głowy. 

 Ale może wcale nie oto chodzi. Jedyne, co w sprawie tego typu drzewek mi wiadomo, to fakt, że któraś osoba z naszej hanzy została oddelegowana do zakupu właśnie choinki. Jednej. Lecz która dokładnie, to już enigma. Do czasu, aż go/ją znajdziemy.

W pewnym momencie usłyszałam stuk zwierzęcych pazurów o drewnianą podłogę. Z bijącym w przyśpieszeniu sercem momentalnie odwróciłam się w kierunku skąd dochodził dźwięk. Z chaszczy donic wyłoniła się znana mi czarna sylwetka.

- Kuro wariacie, chcesz, żebym zawału dostała? - mruknęłam z ulgą odsuwając dłoń od pasa z nożami (który zawsze nosi niewidoczny dla innych par oczu) i biorąc zwierzątko na ręce.

- Kuro? Myślałam, że takie imię nosił twój kotek, a nie lis.

- Owszem, ale na nieszczęście temu pierwszemu zeszło się ostatniej wiosny.

- Oo, szkoda.

- No cóż, miał swoje lata... - wyjaśniłam mechanicznie głaszcząc czarne futerko - A ten maluch nazywa się Kurogitsune, lecz używamy skrótowej wersji.

- Innymi słowy wabi się on "czarny lis" - Kim wyszczerzyła się złośliwie. - Romi - chan, ty naprawdę nie masz wyobraźni.

- Po prostu lubię prostotę - żachnęłam się. - A z resztą on nie protestował.

- Oczywiście.

- Romi, Kimmiś! HEJKA! - ni z tego, ni z owego i cholera wie jak, Kaosu wyłonił się obok spomiędzy drzew, całkowicie zaskakując mnie i Kusari. Ale tylko ja cofnęłam się do tyłu, co poskutkowało efektownym obrotem przez oparcie sofy i wylądowanie na niej do góry kołami z bogu ducha winnym futrzakiem w ramionach. Przynajmniej dowiedziałam się, że znajdowaliśmy się w salonie.

- Kimmiś? - przechyliła zdezorientowana głowę. Naprawdę, to ją teraz najbardziej zajmuje?!

-  Yakaru, wyjaśnisz mi łaskawie skąd wzięły się tu te iglaki?!

- Kupiłem je i przyniosłem. - odparł dumnie i z czymś jeszcze, czego nie mogłam do końca zidentyfikować.

- Ty? Sam? Wszystkie? - to są naprawdę dobre pytania młoda.

- Wszyściusienkie! Ładne, nie?

- Śliczniusie...  Więc pomidorku~

- Hm?

- Z którym wariatem się targowałeś? Tym w budynku obok?

- Nie, z tym w kartonie przy piekarni. - odparł radośnie i znów gdzieś zniknął między sosnami. 

On żartował, prawda? Prawda?!

- Ne, Romi - chan - Kim zaczęła z nieco nerwowym chichotem opierając się o wersalkę. - Chyba wiem, co mu odbiło.

- Rada byłabym usłyszeć.  

Wymownie wskazała palcem na drewniany stoliczek przede mną, na którym znajdowały się porozrzucane pudełka po ... świeczkach zapachowych.

Merda. 

I wszystko jasne.

- Jak długo trwają jego ...

- Odloty na świeczkach? To zależy od ilości jakiej się nawdychał.

Kiwnęła ze zrozumieniem głową. - To jeszcze długo trzeba będzie się użerać z Kao-kun'em.

- Po prostu poczekamy na resztę. We dwójkę za bardzo nic nie zdziałamy i tak. Nie młoda, nie pozwolę gonić ci go z nożyczkami w łapie, z nożem tym bardziej.

- To ja zacznę już pakować prezenty. - klasnęła w dłonie wracając do swojej zwyczajnej niefrasobliwej postawy. - Jakby ktoś pytał to jestem w kuchni.

- Potrzebujesz kompasu?

- Nie, poradzę sobie. - ruszyła skocznym krokiem razem z siatkami w prawdopodobnym kierunku kuchni. 

Gdy zniknęła z pola widzenia wypuściłam zmęczony oddech. Jeszcze południa nie doszło, a już mamy Kaosu lecącego na oparach zapachowych oraz jeden wielki las doniczkowy w mieszkaniu. Wole nawet nie myśleć, co będzie później. Powiodłam wzrokiem po stoliku. Wypadałoby go trochę ogarnąć, nic ciekawszego do roboty aktualnie nie mam. Kuro z gracją wyślizgnął mi się z rąk, a ja zaczęłam jako tako układać to całe tałatajstwo nadając całości względnie schludny wygląd. 

- Mam nadzieję, że chłopaki lepiej sobie radzą... - wymamrotałam cicho. - Ech, Boże miej nas w swojej opiece.



- hen za morzem, lądem i wyspami, o kilka stref czasowych dalej na zachód - 



Trzecia osoba



 Jedyną rzeczą jaką Seth aktualnie pragnął, to rzucić to wszystko w cholerę, paść plackiem na pysk oraz łóżko i zasnąć. Niestety rodzicie i wuj pojechali na zakupy do hurtowni, a on jako pierworodny pod ich nieobecność był odpowiedzialny za przygotowania na całym terenie willi. Po prostu nie mógł zrzucić reszty spraw na barki innych, co po prawdzie nie było w jego stylu... No dobra, trochę było, ale najczęściej kierował te swoiste "prośby" do młodszego rodzeństwa, które przekazywały je dalej i często kończyło się dyskusją, prawie zawsze urywającą się w momencie interwencji rodziców lub okrzykiem Hiromi: "Zamknąć mordy, sama to zrobię!"

Nie mógł się nie zaśmiać na wspomnienie tych pięknych chwil. 

Lecz teraz musi po raz siódmy uspokajać Annette, że  siostra razem z kuzynostwem zdążą pojawić się na czas, wysłuchać "raportu" z różnych części domostwa oraz wspomnień starszej części domowników jak to drzewiej bywało. 

W obecnej sytuacji argument z cyklu: "przecież już późno" się nie sprawdzi.   

Właśnie kończył instruować dziewczynę, jeszcze nie do końca zaznajomioną z otoczeniem, którą pod swoje skrzydła przygarnęła familia jakieś pół roku temu, gdy ktoś pociągnął go za rękaw. Spojrzał w bok, prosto na brązową czuprynę najmłodszego brata.

- Postarzałeś się o dwadzieścia lat w przeciągu jednej nocy? Nowy rekord – stwierdził od razu swoim zwyczajowym, znudzonym głosem. Mógłby się chociaż przywitać.

- Heh, zawsze mówią, że wyglądam staro jak na swój wiek, a ty mój drogi fratello sam nie prezentujesz się lepiej – przetarł zmęczone oczy. – A czego właściwie potrzebujesz?

- Laptopa zgubiłem – walnął prosto z mostu, przestępując nieco nerwowo z nogi na nogę.

- Jak? Przecież nigdzie się bez niego nie ruszasz.

- Normalnie. Miałem pomóc przy ozdabianiu jadalni, więc odstawiłem go … gdzieś, a potem to … no sam się domyślasz.

- Nie pamiętasz, w którym miejscu posiałeś. Swoją drogą, naprawdę poważna sprawa, w końcu ty bez laptopa pod pachą, to prawie jak bez ręki – parsknął cicho.

- Miło, że zrozumiałeś – skwitował sucho. – Więc, pomożesz?

- Nie, sory młody, ale mam jeszcze co robić. A tobie radzę iść spać, twoje wory pod oczami są większe niż zazwyczaj.

- Nie licz na to, dopóki nie znajdę laptopa – skrzyżował ręce na piersi.

- Jutro też jest dzień, wtedy poszukasz elektroniki.

- Dzisiaj.

- Co?

- Dzisiaj też jest dzień Seth. Już po północy. – skorygował Kale.

- … Tak właściwie jakim cudem utrzymujesz się jeszcze na nogach?

- Kawa – rzucił na odchodnym wzruszając jedynie ramionami i ruszył na dalsze poszukiwania, uważając, by nie nadepnąć na rozsiane po podłodze pudła. Najstarszy z rodzeństwa Rova natomiast postanowił zrobić obchód i pomóc w ostatecznych porządkach.

- To mi się przyda liter tej cieczy – przejechał dłonią po włosach. – A może lepiej dwa…

Niespodziewanie coś ciężkiego zleciało mu na plecy, głośno wypuszczając powietrze. A raczej obaj stracili, na moment przywitania z podłogą, oddech.

- Kutwa, Andrew! – warknął zrzucając niechciany ciężar z pleców – Ile ty ważysz do diabła?!

- Też cię uwielbiam braciszku.

- Hm?… Dobra, nieważne. Co ty tu jeszcze robisz?

- Pomagam?

- Noo, właśnie widzę, że robota pali ci się w rękach. – prychnął sarkastycznie.

- Weź, przecież ktoś musi nadzorować całokształt.

- Ja to robię imbecille.

- Więc ja pilnuję ciebie, a z resztą – zakłopotany pomasował kark – wypadły mi szkła kontaktowe, a okulary zgubiłem.

- Znowu? Który to już raz w tym tygodniu?

- Ee, piąty?

- Błąd, dwunasty.

- Liczysz to braciszku?

Zwykle łatwo przychodził mu spokój ducha i opanowanie, lecz teraz był piekielnie zmęczony, zirytowany, na dodatek pierońsko bolały go plecy. Musiał dwa razy powtórzyć Guglielmo coglie ghiaia, [za pierwszym razem pomieszały mu się słowa], by zdusić przemożną chęć jebnięcia jednego, głupszego z bliźniaków w czerep.

- Dobra, już dobra… - przycisnął nasadę nosa palcem wskazującym i kciukiem. – Czyli znów wpierniczyłeś w cholerę swoje szkła… - zwrócił się do Andrewa, który lawirował na wpół ślepo między pudełkami, o mało nie zahaczając się o łańcuch lampek choinkowych, ku rozczarowaniu starszego.

- Meh, cóż poradzę byw… AU! – rozległ się głośny trzask i charakterystyczny dźwięk upadku – No do stu masek, kto ustawia teczkę na środku korytarza!? … Chociaż, chwila moment… To nie teczka… Czy właśnie złamałem laptopa!? – krzyknął, aż echo poniosło się po ścianach.

- NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!! BOŻE, DLACZEGOOOOOOOOOOOOO!!! (T0T) – nagły wrzask czystej rozpaczy najmłodszego Rova wzbudził wszystkich domowników, prawdopodobnie też całe miasteczko. Dwóch starszych z rodzeństwa w ciszy patrzyło jak cały budynek ponownie i przedwcześnie ocknął się z letargu.

- Kryste…

- Módl się, żeby serwis w mieście dał radę jakoś to naprawić. I lepiej niech twoje modlitwy zostaną wysłuchane. – Andrewa przeszył lodowaty dreszcz słysząc poważny i beznamiętny głos najstarszego z Rova.

- Ale, że jak? Mam teraz tam zapierdzielać?

- Naturalnie, a czego się spodziewałeś? – Seth spojrzał przez okno na samochód rodziców wjeżdżający na podjazd. – Jest tak okropnie późno, że aż nieprzyzwoicie wcześnie – powlókł się w stronę swojego pokoju. Resztę spraw niech załatwią starsi od niego. Przetarł wymęczoną twarz.

- Boże miej nas w swojej opiece.

- powrót do Japonii –

Hiromi

Byłam w trakcje układania kolejnego stosiku z magazynów dla otaku, gdy usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Przez to całe zamieszanie zapomniałam zamknąć je na klucz. Teraz to reszta będzie miała iście świąteczną niespodziankę.
.

.

Nastąpiła pełna konsternacji cisza.
.

.

Trzy


Dwa


Jeden


- Co tu się do pioruna wydarzyło?! – perfekcyjne wyczucie czasu Aaronnio.

- Hm, drzewka wyrosły.

- No kurna, serio Shin?

- Przecież nie żartowałem.

Niekontrolowanie zaczęłam się chichrać, za co pewnie dostałabym burę od Annetty. Przyznaję, że tego typu sytuacje są zabawne, jeśli sama w tym nie uczestniczysz, a jedynie obserwujesz z boku.

- O, SIEMA WSZYSTKIM! – czyli pomidorek zdecydował im się dosyć wcześnie pokazać.

- Więc te drzewa to twoja sprawka.

- Yep, Shizu – chan.

- Miałeś do wykonania jedną rzecz Yakaru! Jedną, a i tak spieprzyłeś. – błagam kobieto nie podpal niczego przypadkiem.

- Ale z kilkoma jest więcej zabawy.

- Czekaj, niech tylko cię dorwę! – warknął Aaron, zapewne próbując złapać Kaosu, który znowu uciekł między sosny śpiewając Last Christmas. Może to tylko moja paranoja, ale mam dziwne wrażenie, że te święta naprawdę mogą być ostatnie w tym gronie. Bo łatwo się domyślić, że od kuzyna właśnie bije prawie niepowstrzymana żądza mordu. Prawie, ponieważ obok jest i kuzynka.

- Nie było nas godzinę…

- Półtorej. – poprawiła matowo Arisu.

- Niech i będzie półtorej. A on zdążył w tym czasie zamienić zwykłe mieszkanko w puszczę.

- Nii – san, czy to jedyna rzecz, która najbardziej cię trapi?

- Ale sama musisz przyznać, że to imponujący wyczyn.

- Mówimy o Kaosu na świeczce. Wykona co zachce i jak zachce, mając jedynie motywacje za przewodnika. – stwierdziła obojętnie ruda.

-To jest aż trochę … - Kazami nie dokończyła sentencji, ponieważ równie efektownym kozłem, co ja wcześniej, znalazła się na kanapie. – Hiromi?

- No cześć Shizu. – klapnęłam obok niej.

- Mogę wiedzieć, co robisz?

- Siedzę sobie, a chwilę temu poukładałam gazety.

- A-ha?

Gdzieś w tym wszystkim udało nam się usłyszeć kapkę histeryczny i wariacki śmiech, niewątpliwie należący do naszej kochanej ironii, wróć, Aaronnii oraz Kaosu śpiewającego kolejny Bożonarodzeniowy przebój – bodajże Jingle Bells.

- Jesteśmy otoczone przez wariatów – mruknęła pocierając palcami skroń.

- Jest jeszcze w kuchni, ale nie powinna tykać ostrych, potencjalnie zabójczych narzędzi – ups, chyba przesadziłam z tym obrazowym opisem.

- Znaczy się Kim, nie? – Shin podparł się z tyłu mebla.

- Wyciągasz poprawne wnioski siwy.

- No wiesz co – udał urażonego – moje włosy są srebrne.

- A to… Nie to samo? – już drugi raz dzisiaj o mało nie zeszłam na atak serca, tym razem przez Rakshę, która cichcem przysiadła na fotelu obok z tabunem pakunków ustawionych po lewej stronie.

Pewnie wywiązałaby się pasjonująca dyskusja na temat jaką paletę kolorów da się zaliczyć do kategorii siwego, lecz właśnie wtedy nadeszła brakująca trójka. W końcu trojaczki trzymają się w jednej grupie, a ten brakujący jak tylko mnie zobaczył, to od razu schował rękę do kieszeni.

- Spokojnie Shun – wyszczerzyłam się ukazując moje osobiste białe perełki – aktualnie mam nieco ważniejsze sprawy na głowie niż to, co znajduje się w twojej kieszeni. Swoją drogą lepiej tak nigdy nie rób, bo kieszonkowiec od razu wyczuje, że nosisz przy sobie coś wartego kradzieży.

- Radzi mi wytrawna złodziejka – wyczułam w tym zdaniu drobinę humoru? … E, wydaje mi się.

- No wiadomo.

- Tak a propos teraźniejszych problemów – zaczął wątek siwo/srebrnowłosy – co robimy z choinkami? Każemy Kaosu je odstawić?

- Ciekawe jak masz zamiar tego dokonać – burknęła Shizuka, sadowiąc się poprawnie na sofie.

- No jak to, jak? – jedyny blondyn w tym gronie strzelił palcami – Pora zagrać w „Łap Yakaru.”


---------~~~~~’’’’’’


- To nam raczej nie pyknie – stwierdziła Kazami wyjmując igły z warkocza. – Nie wiem jakim cudem, ale jest za szybki, żeby chociaż go chwycić.

- W swoim żywiole i, choć to paradoksalnie zabrzmi, zna ten teren lepiej niż my – dopowiedział jej gadatliwy brat wydłubując gałązki z włosów– to też działa na jego korzyść.

- No i … on zawsze … ech, lubił … znikać… - Ra – ra proszę, przecież wszyscy już wiemy, że koleś jest nie do złapania.

- Sumując, jesteśmy w patowej sytuacji chyba, że dziada po prostu wywabimy i dopiero wtedy obezwładnimy – przeczesałam włosy palcami. – Sugestie bardzo mile widziane.

.

.

.

- Aaron mógłby go wkurzyć…

- Co?!

- On wyszedłby z zamiarem uszkodzenia pewnych części ciała – kontynuował niezachwianie Shun.

- A my mielibyśmy doskonałą okazję, aby złapać pomidorka – dokończyłam, na co kruczowłosy tylko skiną potakująco głową. – Niezły plan.

- Ej, ej wolnego – mój kuzyn raczej nie podziela tego samego zdania – chyba nie macie pojęcia, że ten koleś na haju potrafi być nieobliczalny.

- Kim też potrafi, bez użycia środków.

- Ale ona jeszcze mnie toleruje – to piękne słówko jeszcze. – Natomiast lolitka potrafi dać mi po mordzie w pełni świadoma, a wy na dodatek każecie dolewać oliwy do ognia – skrzyżował ręce – może i faktycznie jestem wariat, ale mam jeszcze trochę rozsądku, żeby nie pchać się pod nóż, na dodatek trzymany przez naćpanego Kaosu.

- Spokojnie mam zniżkę u dobrego chirurga.

- Romi, ty nie jesteś poważna.

- Dziwnym trafem jestem kuzynku.

- Ale…

- Aaron – do akcji postanowiła wkroczyć Ari – tracimy czas na ten bezsens.

Zrozumiawszy, że tej wojny nie wygra Masky wziął głęboki oddech.

- Hej yandere lolitko, jak to jest tkwić we friendzonie? – ło, czyli w takie klimaty jedziemy.

- Nie jestem yandere lolitką ani w żadnym friendzonie! – szybka reakcja, nie powiem.

- Serio, czyli jest aż tak z tobą źle, że ani jedna nie chce cię chociaż za kumpla? No w sumie co się  dziwić, skoro ty nawet gotować nie potrafisz.

- Morda!

- Błyskawicznie się irytuje, gdy jest pod wpływem, nie sądzicie? – Shizu szepnęła skupiona na otoczeniu wokół blondyna, który zaczynał się rozkręcać.

- Tylko jeśli chodzi o niego – odparła spokojnie Arisu wskazując brodą na brata.

- O, a jeśli Kim ma rację… Może serio tu chodzi o niespełnioną miłość albo twoją orient…

Nie dokończył, zbyt zajęty odskakiwaniem od błyskawicznego cięcia szponami, które trafiły w korę, a niedoszły pomidorowy zamachowiec znów zniknął nim któreś z nas zdążyło podbiec. Z głupawym uśmiechem przyjrzał się głębokim śladom pozostawionym na drzewie, dokładnie na wysokości głowy.

- Pierdolę, on serio ma zadatki na yandere.

- A nie mówiłam! – Kusari krzyknęła radośnie z kuchni.

- Okej… Inne idee?

- Słodycze… - nieśmiało wtrąciła Teshika – on uwielbia toffi.

- A mamy jakieś?

Kiwnęła potakująco głową wyjmując z torby całą paczkę toffixów.

- Miało być na wigilię…

- Spokojnie przecież nie zużyjemy całości. Tylko teraz musimy sprowadzić go tutaj z powrotem… - pstryknęłam palcami – Wiem! Shin dałbyś radę krzyknąć w możliwie wysokiej, najlepiej damskiej, tonacji?

- No, powinienem – zaczął nieco zbity z tropu - ale jak ma nam to pomóc?

- Mała improwizacja – uśmiechnęłam się przebiegle – signora Yakaru a.k.a. mama Kaosu ma dosyć specyficzną barwę głosu, gdybyś tak ją przez chwilę poudawał, to pomidorek łatwiej i szybciej przyleci.

- Niby to wszystko trzyma się całości, tylko czemu akurat ja?

- Ponieważ jako jedyny potrafisz dobrze zmieniać głos w tym gronie – przewróciłam oczami. – Rakshy do wrzasku zmuszać nie chce, a z resztą ty dasz radę go złapać jak tylko się pojawi.

- Jesteś pewna, że się nie połapie?

- Zawsze istnieje jakiś procent niepewności.

- Po prostu zrób jak mówi i zakończmy te farsę – Shizuka westchnęła sfrustrowana.

Więc jako nasza ostatnia deska ratunku siwek nabrał powietrza w płuca.

- KAOSUUUU, MAM TOFFFFIIIIIIII! – teraz już wiem, że wykonalnym jest śpiewać mężczyźnie niczym kobieta, skoro krzyczeć się da jak również.

- Oo, gdzie?! – poszukiwany wyłonił się tuż tuż, ale nikt nie marnował czasu i po chwili Kaosu dyszał ciężko, wiadomo jemu też zaczynało brakować energii, trzymany przez obu Kazamich.

Nareszcie.

- Um, Kaosu – kun – Raksha przybliżyła się do rudego – czy mógłbyś posprzątać te drzewka?

- Nie podobają ci się, Ra - ra?

- Po prostu wystarczy nam jedno.

Chwila spokoju. Oczy lolitki przestały się świecić, czyli wchodzimy w drugą fazę: jeszcze nie kac, wciąż trochę szaleństwo.

- A dostanę cukierka?

- Jak posprzątasz.


--------~~~~~~~~’’’’


Następne godziny minęły na wysłuchiwaniu rzężenia odkurzacza, którym rudy zbierał opadłe igły. Na pytanie jakim cudem odniósł i co zrobił z drzewami usłyszałam tylko: nożyczki, ogień, wywóz śmieci, ogrodnictwo, sprzedaż, zwrot – wszystko było dosyć skutecznie zagłuszane.

Weszłam do kuchni, w której urzędowały Arisu i Raksha okazjonalnie ktoś jeszcze, ponieważ nie było mowy o wpuszczeniu trojaczków do środka na dłużej niż kwadrans, po tym jak Shizuka o mało nie spaliła kurisumasu keki. Oczywiście, pewnie podpaliliby tabun innych rzeczy, jak mąka czy pierogi, ale to taka dygresja. Kim wciąż zapamiętale pakowała pokaźną kupę prezentów (w końcu każdy każdemu kupował), bo dopiero gdy Kao skończy sprzątać zostanie oddelegowany do pomocy yaoistce.

- Zastanawiałam się – odezwałam się wieszając lampki na oknie – kto będzie dzisiaj robił za gospodarza…

- My … myśleliśmy nad tym, abyś ty nim została… - czarnowłosa przerwała milczenie. Ja? Gospodynią? – W końcu to z twojej inicjatywy zakupiono mieszkanie… Jakby na to nie patrzeć, to należy do ciebie. – dodała szybko, pochylając się znów nad tacą do krojenia.

- E tam, wspólne jest.

- Ale gosposią zostaniesz, Romi – chan~~?

- Skoro tak ładnie prosicie, raczej nie wypada mi odmówić.

- Raksha – rudowłosa odezwała się pierwszy raz od dłuższego czasu.

- Hai?

- Twoja wiewiórka znowu zżera pierniki – zauważyła beznamiętnie.

- A-ao! – zafrapowana odciągnęła futrzaka – Nie jedź. To na później.

- P’kyu?


----------~~~~’’’’


Trzecia osoba


- On tak na poważnie? – Shizuka zadarła głowę. – Miał tysiąc pięćset sosen do wyboru, akurat zostawił tą największą.

- Najwyraźniej postawił sobie wysoką poprzeczkę – przewróciła oczami na komentarz.

- To było suchsze niż Sahara Toshiya.

- Mówisz z doświadczenia? – bakugan nie odpuszczał.

- Dajcie spokój – srebrnowłosy zatrzymał rozwój kłótni nie odrywając wzroku od węzła łańcucha świątecznego, który rozwiązywał razem z Aaronem i trzeba przyznać, dosyć dobrze mu to szło. Jemu. Rosjanin miał całkiem pokaźny supeł na rękach. Jedynie zamrugał tępo jak Shun zdecydował się skrócić jego męki i w kilku prostych ruchach miał już linę poprawnie zwiniętą na ramieniu.

- Bo nie ma jak shin-obi.

- Nareszcie mówisz coś, co ma krztynę sensu Stojanov – parsknął czerwonooki wymijając Syriusa i Corvusa niosących w pysku oraz w szponach kosz z bańkami. Podał sznurek siostrze, która w pokaźnym tempie wspięła się na szafę, by po chwili z wyskoku znaleźć się na czubku iglaka, cudownie zbyt lekka, aby złamać konary.

- To dziadowskie igły wbijają mi się w palce – syknęła zaczepiając trzymaną ozdobę na czubku choinki.

- Odwagi Shizuś, odwagi – zachęcała ją ze śmiechem Irbis w humanoidalnej postaci – jeszcze tylko trochę.

Jak dziwna będzie jeszcze ta ekipa ozdabiająca?

 Następnie, zwisający luźno koniec porwał milczący trojaczek owijając całość wokoło w równie szybkim tempie.

– I mamy nowy rekord w przyozdabianiu – zerknął na grupę zażarcie dyskutująca na temat, co mają zamiar powiesić oraz na tlącą się gałązkę.

- Nee – chan, proszę, nie mamy już drzewa na zmianę.


------~~~~~~~~’’’’’’


Hiromi


- Potrawy się dogotowują, wszystko jest w miarę ogarnięte i przyozdobione – przeciągnęłam się słysząc satysfakcjonujący strzał kręgosłupa. – O czymś zapomnieliśmy?

- Miło by było, gdybyś zaniosła trochę z zapakowanych prezentów pod choinkę – Falcon podleciała trzymając za sznurek z dyndającymi kilkoma paczkami.

- A nie chcesz pomocy? Te pakunki wyglądają na ciężkie – zarzuciłam na ramię coś a la świąteczna skarpeta.

- Spokojnie, mam wsparcie – mrugnęła, gdy z tyłu wyłonił się Hydranoid, również w sznurkowanej uprzęży oraz Ari.

Weszliśmy do cudnie udekorowanego salonu, akurat w momencie wieszania przez Dineri i Irbis jemioły … nad praktycznie każdymi drzwiami?! Najwyraźniej nie byłyśmy pierwszymi, którzy to zauważyli, ponieważ Shizu wykłócała się o to z panterą śnieżną niewykluczone, że od dłuższego czasu razem z Maskym, obserwującym to niczym zajmujący mecz ping – ponga. Natomiast męska część Kazamich jedynie przypatrywała się wszystkiemu w zgodnym bezgłosie. Zaś Teshika strzeliła z niewiadomych przyczyn buraka.

- Tyle hałasu o jedną roślinę? – rudowłosa zmarszczyła brwi w konfuzji. Czy ona nie wie po co wiesza się to zielsko?

- Znasz zwyczaj z jemiołą w czasie świątecznym Risu?

- Nie. – czyli jednak.

- Wyjaśnię ci pokrótce – jak dwie osoby pod nią staną, to muszą dać sobie buziaka – objaśniłam, kładąc wszystko pod drzewkiem.

- Ludzie mają dziwne obrzędy – zsumowała Hyderka.

Jako, że w Wigilię zbyt długie sprzeczki są niewskazane, coś musiało ją przerwać. Tym „czymś” okazał się pomidorek z efektywnym oraz efektownym wejściem jako pięknie błyskająca brokatem, owinięta we wstążeczki mumia Bożonarodzeniowa, skutecznie urywając ciąg wszystkich argumentów i kontrargumentów grupowych. Z głośnym „plask” wylądował na parkiecie szamocząc się niczym karp, którego nie kupiliśmy, ponieważ nikt nie czuł chęci do zarzynania biednej rybki. Za nim wkroczyła skocznie Kim z ostatnią turą prezentów.

Wejście smoka zaliczone.

- Ano, Kim … czemu nie odplątałaś chłopaka? – spytała Falcon, sunąc wzrokiem za wyżej wspomnianą mumią.

- Kao – kun’owi do twarzy w różowym – splotła dłonie za plecami, kiwając się w przód i tył – poza tym Romi – chan zakazała mi ruszać noży i nożyczek.

Nie mów o tym, jakby to było naruszenie praw człowieka!

- On … robi się niebieski … na twarzy. – Raksha nerwowo bawiła się skrawkiem włosów.

Zanim zdążyłam sięgnąć do pasa, kuzynka wysunęła z rękawa swój ukochany nóż motylkowy i bawiąc się nim podeszła do skrępowanego rudzielca numer dwa.

- Nie zamierzasz go zabić, prawda? – gdybym lepiej nie znała Shuna, to uznałabym, że się martwi.

Kuzynka obejrzała się na niego przez ramię spod przymrużonych powiek, nie przestając kręcić ostrzem.

- To by było za proste – stwierdziła oschle i jednym płynnym ruchem przecięła wstęgi okalające naszą lolitkę, która z ubóstwieniem nabrała haust świeżego powietrza. 
- Idziemy się przebrać? - z idealnym wyczuciem momentu przełamałam niezręczną atmosferę, dodatkowo zarabiając od yaoistki pełne aprobaty klaśnięcie w dłonie.

----------........'''''

- Coś długo to wam zajęło.
- Widzisz kuzynku, kobiety mają trochę więcej do roboty niż wybór między smokingiem a garniakiem - uśmiechnęłam się promiennie, poprawiając ramiączko kremowej sukienki.
- Możemy najpierw rozpakować prezenty? - spytał pomidor, odziany w tweedową marynarkę, wciąż z ociupinę nadpobudliwym błyskiem w oczach.

- Niech będzie dzieciaku.
- Sam jesteś dzieciak i na dodatek ruskie słoneczko.

---------~~~~'''

Późniejsze wydarzenia zlały mi się w jeden nieprzerwany ciąg. Na samym początku udało się przekonać Shizu do odśpiewania kilku świątecznych kawałków, niektórych w duecie. Później wszyscy pełni jakiejś wewnętrznej ekscytacji zajęli się rozpakowywaniem paczek. Okazało się, że nawet Aaron i Kaosu obdarowali się jakimiś sensownymi prezentami. To znaczy jeden dostał lampkę imitującą świecę, zaś ten drugi - płytę z przebojami Kagamine Lena.
Następnie wszyscy dziwnym trafem zapomnieli o porozwieszanych wszędzie jemiołach, co zakończyło się dość spektakularnymi scenami całusów. Pierwszą parą nieszczęśników okazali się, tak dobrze myślicie, Yakaru i Aaronnia, lecz nie dali zbytniej satysfakcji naszej małej fujoshi, ponieważ pocałowali się wyłącznie w dłoń. Kolejni w kolejce - Toshiya i Irbis, z czego ona wciąż w humanoidalnej postaci - nie mieli za bardzo problemu. Pantera dała mu szybkiego buziaka w dziób, zostawiając na nim szron ... jak wszędzie indziej zresztą. Gdy przyszła pora na nieuwagę Rakshy i siwego Kazamiego, no dostała w czółko, lecz i tak musiała strzelić buraka na pół twarzy. Prawdopodobnie największą furorę zrobiło trio Aaron, Shin i Virgo, która pojawiła się znikąd. Siwek po całusie we włosy odszedł z dziwnym wyrazem twarzy, za to kuzynek tak lawirował, że trafiła w policzek.
- A chciałabyś zostać pocałowana przez personifikację śmierci? - rzucił mi pytanie retoryczne, na moje niewypowiedziane pytanko.

Oparłam się o ścianę przypatrując się migającym w półmroku światełkom choinkowym.
- Piękny widok, nie? - zwróciłam się do Shuna stojącego po mojej lewej z zamkniętymi oczami.
Odpowiedziało mi ciche zgodne mruknięcie. Z korytarza zbliżał się Toshi trzymając w szponach bliżej nieokreśloną roślinę. Jak to nieokreśloną? Poczułam jak usta wyginają się w uśmiechu. Więc to tak się bawimy?
- Nee, Kazami - odwróciłam się w kierunku chłopaka - powiedz, podobają się prezenty?
-  Są ... znośne, myślę? - nie mogłam zdusić chichotu na wspomnienie jego miny, gdy trzymał koszulkę "całe życie z wariatami".
Skręcił nieco zaskoczony, a raczej ze swym znanym poker facem, głowę w moją stronę.
Nie traciłam czasu i ofiarowałam mu (to tak pięknie brzmi) buziaka w czubek nosa. No, teraz to faktycznie jest zaskoczony.
- Co? No nie mów, że nie zauważyłeś jemioły - wsunęłam ręce do kieszeni, a ten spojrzał w górę.
-  Przed chwilą tego nie było.
- No cóż - wzruszyłam ramionami odchodząc w stronę jadalni - teraz już jest.
Ciekawam za ile się zorientuje.
.
.
.
.
.
- Rova, złodziejko!
O co chodzi? Nie wspominałam, że trzymam rękę w mojej kieszeni.
- Don't hate me 'cuz I'm smart Kazami. - zaśmiałam się perliście uciekając przez złym ninją.

-----------.......~~~~

- Obyśmy za rok spotkali się w tym samym gronie! - uniosłam w górę kieliszek z jakimś ruskim szampanem. Przytarganym przez, no sami się domyślacie.
- Zdrowie! - odpowiedzieli chórem.
Usiedliśmy i już mieliśmy zacząć konsumować, lecz moją uwagę przykuło podejrzanie wyglądające mięso.
- Darujcie, ale czy to było żywe podczas gotowania?

-----------

Ja: Ten shot, to według mnie ma już długość konkretnego rozdziału.
Kim: *ignoruje mnie i wkłada wszystkim czapki mikołajowe*
Hiromi: Śliczny z ciebie Rudolf Shun. 
Shun: *stoicki spokój z materiałowymi rogami na głowie*
Kim: *obmyśla nowy zakład*
Kaosu: *po szaleństwie* Co się kurka ze mną działo?
Aaron: Byłeś pod wpływem przez cały dzień lolittko.
Kaosu: *oczy jak złotówki* Serio? ... *jęk rozpaczy* Jutro będzie ciężki kac...
Shin: To co siostrzyczko, bis na koniec?
Shizuka: 
We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas
and a Happy New Year.

Good tidings to you, where ever you are;
Good tidings for Christmas and a Happy New Year.

Oh, bring us a figgy pudding;
Oh, bring us a figgy pudding;
Oh, bring us a figgy pudding;
and bring it right here.

Good tidings to you, where ever you are;
Good tidings for Christmas and a Happy New Year.

We won't go until we get some
we won't go until we get some
we won't go until we get some
so bring it right here.

Good tidings to you, where ever you are;
Good tidings for Christmas and a Happy New Year.

We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas
and a Happy New Year.

Good tidings to you, where ever you are;
Good tidings for Christmas and a Happy New Year.
Aaron: Chyba za duża szampana w siebie wlała, skoro dała się tak szybko przekonać.

See ya!
I Wesołych Świąt + wystrzałowego sylwestra! :D