niedziela, 25 września 2016

Rozdział 5: Nah girl, you don't really need a hospital bed but a good therapist


Arisu bezustannie wpatrywała się w kartkę, jakby samym wzrokiem chciała ją zmusić do autodestrukcji. Czarny długopis wciąż leżał nieprzydatny na komodzie.
Wnioskując po, ledwo przeczytanym, tytule doszła do wniosku, że jest to idiotyczna ankieta, którą kiedyś najprawdopodobniej przyniosła jedna z pielęgniarek. I od tamtego czasu leży nietknięta, z kilkoma bohomazami w rogach.
A dlaczego? Ponieważ rudzielec był prawie analfabetą. W Opactwie jakoś nie przykładano wagi do edukacji podopiecznych. No, bo po co? Miała zostać rudą maszynką do zabijania na usługach Balkova, a nie wykładowcą na uniwersytecie.
Kilka razy zwracali jej uwagę, że powinna chociaż odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Szybko jednak przestali, gdy dała im jasno (choć nie słowami) do zrozumienia, że, nawet przykuta do szpitalnego łóżka, może ich bardzo dotkliwie zranić samym  mazakiem… Lub gorzej… To zależało od osobistej interpretacji personelu.
Ale dzisiaj postanowiła z tym skończyć. Wypełnić ten niepotrzebny nikomu świstek papieru. Sama dokładnie nie wiedziała, czemu. Może chciała, żeby przestali jej zawracać głowę. A może pokazać im, że jednak nie jest taką niepiśmienną kaleką. I jedno i drugie było, przynajmniej dla niej, dobrym powodem.
Niestety, problem nadal pozostawał, niezależnie jak długo próbowała cokolwiek odczytać. Koślawymi dużymi literami, niczym dziecko z przedszkola, naskrobała swoje imię w wyznaczonym miejscu. Na nazwisko nie starczyło miejsca.
Żałosne…
Wybielone drzwi skrzypnęły cicho, gdy do środka wszedł jedyny wizytujący Risu spoza szpitala, jak zwykle z kilkudniowym zarostem, obecnie pół etatowy i pół legalny („formalności załatwi się później”) rodzic wyżej wspomnianego rudzielca, Satoru.
- Privet . – uśmiechnął się siadając na ulubionym i jedynym w pokoju trójnogu.
Kiwnęła lekko głową, odrywając się od odcyfrowywania wstępu ankiety. Wciąż, nawet po tych kilku dniach, a może tygodniach znajomości, traktowała go z rezerwą. Nie potrafiła, po starych doświadczeniach, komukolwiek zaufać całkowicie…

-----

Kolejny raz wyrzucili ich na pokryty lodem spacerniak. Niektórzy zbili się w kilkuosobowe grupki, a jeszcze inni samotnie chodzili w kółko, byle się rozgrzać. Oczywiście przywilej znany jako ciepłe kurtki i buty znajdował się poza zasięgiem zdecydowanej większości. A sześcioletnia ruda drobina po raz kolejny wytarła prawie zamarznięte łzy i smarki w rękaw koszuliny. Gołe, zsiniałe od mrozu stopy trzymała jak najbliżej pokrytego paskudnymi siniakami ciała. Trochę śniegu w garści przyłożyła do śliwy na oku.
Dlaczego? Dlaczego to zrobił?
- Nie rycz. – znikąd obok niej na schodach pojawił się … Ivanov? Tak, … to chyba on był. – Jeśli zobaczą, że miękniesz, to do końca nie dadzą ci spokoju. – wskazał brodą grupę starszych chłopaków. – Już niejeden kot wylądował przez nich w piachu.
- P-po c-co… - starania, żeby się uspokoić nie przynosiły rezultatu.
- Żeby mieć mniejszą konkurencję. – niedbale wzruszył ramionami, choć chłód dokuczał i jemu.
Gdzieś tam, między dzieciarnią, przechadzał się jeden z żołdaków pilnując porządku. Dziewczynka starała się za kurtyną krótkich włosów ukryć swój strach i pamięć ostatniego poranka.
- Kto cię wsypał? – zapytał od niechcenia. Też wiedział i  widział, co się wtedy działo.
- Ni-nikolajev… - pociągnęła żałośnie nosem i nie czekając na kolejne pytanie kontynuowała. – Myślałam, … że …
- Możesz mu powiedzieć? – Jurij wszedł jej w słowo, prychając z ironią. – Słuchaj i zapamiętaj Irvinov, tutaj nikomu się nie zwierza, wypłakuje na ramieniu ani nie ufa w pełni. Nikomu. Ani współlokatorom, młodszym, starszym, szczurowi, pchle czy pluszowemu miśkowi. Wtedy mniej zaboli jak ktoś nagle kopnie w rzyć.
- Nawet tobie i … ?
- W szczególności, rýžij, w szczególności. 

-----------

Siedzieli tak w przyjemnej ciszy, dopóki nie zauważył, że na pomiętej kartce, którą znów zaczęła zgniatać, jednak jest coś wydrukowane i koślawo nabazgrane.
- Nie dajesz rady tego przeczytać? – w jego głosie nie było cienia złośliwości, tylko zwykła ciekawość.
Arisu, może nieco zbyt ostentacyjnie, zapatrzyła się w panoramę miasta marszcząc lekko brwi nad przymrużonymi powiekami, błędnie branymi za przejaw znudzenia. Fakt, że nie potrafiła tak podstawowej czynności stał się dosyć nieprzyjemny, a świadomość, że inni też to dostrzegają potęgowała tylko zażenowanie.
- Hej, âŝerica nie ma się czego wstydzić. – pojednawczo stwierdził, widząc minę dziewczyny. – Wiele osób ma braki w edukacji… A co ty na to, żebym cię trochę pouczył? Raczej mierny ze mnie nauczyciel, ale lepsze to niż nic.
Nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy jej głos.
Najwyraźniej cuda się zdarzają.
- Ale najpierw uzupełnijmy to coś zanim przerobisz ten papier na pył. No chyba, że bardzo chcesz.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~----------------------~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ruda, okazało się, przyswajała wiedzę w dość szybkim  tempie. Kto wie, może to zasługa dobrej motywacji.
W każdym razie trzeciego znała już całą cyrylicę. Po czterech dniach doszły też podstawy matematyki oraz krótkie zdania z błędami. Po około półtora tygodnia dłuższe i częściej poprawne. A pismo stało się schludniejsze i drobniejsze.
Satoru z wycieczki do pobliskiej księgarni przytaskał kilkanaście podręczników o różnym stopniu zaawansowania i codziennie uczył Arisu. Według niej, siedział by obok i tłumaczył praktycznie 24 na dobę, gdyby nie troskliwa pielęgniarka, która ofuknęła go za nadmierne męczenie młodej pacjentki nauką. Oprócz standardowego, przyśpieszonego, programu nauczania dostała również rozszerzenie językowe.
- Wierz mi młoda, że znajomość akurat tych dwóch języków przyda ci się szybciej niż myślisz. – cierpliwie wyjaśniał, gdy pytała, czemu akurat, prócz angielskiego, ma włoski i japoński.
No cóż, taka wola ojca jak widać.
A jak na amatora nauczyciela, który postanowił zająć się brakami w edukacji nieszczęsnego rudzielca szło mu całkiem dobrze… Dobra, dobra, teraz szczerze. Kilku zagadnień nie potrafił wyjaśnić w sposób dość przejrzysty dla młodego umysłu, albo wciągnął się opowiadając dygresję, jakiś żarcik czy inną ciekawostkę, a tu nagle „foczka” wygania go z pokoju.
Nie miała mu tego za złe. Przynajmniej mogła, czymś ciekawszym niż gapienie się w sufit, wypełnić bezsenne noce.

~~~---‘’’’’’’’’

- Słowo daję Ari, jak tak dalej pójdzie to za dwa tygodnie książek mi zbraknie. – uśmiechnął się żartobliwie, patrząc jak to jego córa z niegasnącym zapałem kreśli kolejne cyfry i litery, chociaż jej mimika nie zmieniła się ani na jotę. – A właśnie, mam tu coś dla ciebie. – po chwili milczenia żywo przeszukał swoje kieszenie, odrywając dziewczynę od równania. Gdzie on w ogóle znajduje takie zadania?
– Mam! – wykrzyknął tryumfalnie trzymając w dłoni pomiętą paczuszkę z japońskim napisem. – Miałem zamiar dać ci to wcześniej, ale nie było okazji, a mi jeszcze ciągle wylatywało z głowy, że mam to wepchane do teczki… - jego roztrzepany duch w końcu zawsze jest obecny. - W każdym razie datę przydatności ma jeszcze dobrą… No wiesz, taka mała nagroda za to, że ze mną wytrzymujesz. – mrugnął porozumiewawczo i wyszedł zostawiając pojemnik na kołdrze.
Arisu przez moment oglądała paczkę, by po chwili otworzyć i wyjąć coś na kształt patyczka umoczonego w kakao.
- No jedz. Nie otrujesz się … raczej.
Zignorowała upierdliwca tak samo jak przez te wszystkie tygodnie … miesiące.
Ugryzła kawałek, a nieznany dotąd smak czekolady pozostał na języku.
- „Kurka… Dobre to.”

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~----------------------~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Minęło już dobre 20 minut odkąd do Arisu wparował nieproszony jegomość w okularkach i wąsach, a dla niej humanoidalna hybryda szczotki z sumem. W milczeniu obserwowała doktora, który praktycznie nie odrywał wzroku od pliku dokumentów starannie przeglądając i notując coś gdzieniegdzie. Już przy drugiej wizycie całym swoim jestestwem zakomunikował, że niejednego delikwenta ma już za sobą i ona niczym mu nie zaimponuje.
Jakby nawet chciała.
- Coraz z panną lepiej, ale spacery radziłbym ograniczyć do powierzchni pokoju. – oznajmił, całkowicie ignorując chłodne spojrzenie rudej. Pewnie wciąż miał za złe, że podczas pierwszego spotkania, gdy on i Olga Bazzhina próbowali uspokoić pacjentkę, boleśnie ugryzła go w dłoń.
Przewróciła oczami. Przecież już zaczęła wyłazić z tego wyra i (po tygodniu chodzenia w te i nazad od komody do okna) wychodzić na spotkanie świata, którym póki co stał się szpitalny korytarz i tereny zewnętrzne również szpitalne. Niedawno jakaś nadgorliwa paniusia doczepiła się z pytaniami w tonacji prawie histerycznej, a gdy próbowała siłą usadzić Arisu na wózku oberwała w splot słoneczny. Fakt faktem, nie był to najlepszy pokaz siły, ale wystarczyło, żeby delikwentka oszołomiona opadła na ten nieszczęsny przyrząd. Dopiero później, w bezpiecznej odległości od zajścia, żeby nikt rudą z tym nie powiązał, dziewczyna zdała sobie sprawę, że mogła po prostu odpowiedzieć, że idzie do toalety. No ale cóż, Pawłow miał rację, co do odruchów warunkowych. A poszkodowanej nic za bardzo się nie stało, tylko później unikała ze spacerowiczką kontaktu.
Nie, żeby była specjalnie zatroskana tym stanem rzeczy.
Ale, do diaska, ileż można mdleć na korytarzu!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~----------------------~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
.

.

.

Cholera
.

.
Krew
Znowu
Wszędzie
Czemu akurat tutaj?
Znoszone spodnie szpitalne Ari aktualnie zdobiła długa, szeroka linia krwi bardziej po wewnętrznej stronie nóg. A czerwona plama na poszarzałej pościeli mogłaby, z podobnym skutkiem, zostać zastąpiona transparentem „Umyj to!” lub znakiem wczesnego ostrzegania… No dobra nie przesadzajmy.
Dziewczyna jeszcze chwilę wpatrywała się w łóżko i na nogawki próbując przypomnieć sobie, kiedy się tak skaleczyła i od czego. Ale żadna sensowna odpowiedź nie chciała przyjść, więc pozostało jedynie zająć się bieżącym problemem. Wiedziała jak postępować z większością obrażeń. Oczywiście nie wpadać w panikę, a ranę po prostu odkazić i opatrzyć, jeżeli nie zachodzi potrzeba, nie wiem, nastawienia kości.
- Potrzebuję bandaża. – mruknęła bardziej do siebie niż … tego drugiego (po tym jak przestudiowała jedną książkę o chorobach miała coraz więcej podejrzeń, że jest kolejnym beznadziejnym przypadkiem schizofrenika), który zdaje się zasnął… Prawdopodobnie… Nie znała przyzwyczajeń głosów w głowie.
Konsekwentnie przeszukując pokój w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby jej w obecnej chwili pomóc nie zauważyła Foczki – pielęgniarki Bazzhiny, która zaskakująco cicho weszła do pomieszczenia z tacką w pomarszczonych dłoniach.
Przypatrując się drepczącej w te i z powrotem pacjentce zauważyła brunatną linię na jej piżamie, a gdy spostrzegła niechlujne odrzuconą pościel z zrzucającą się w oczy plamą przypominającą kałamarnicę łatwo połączyła wszystkie fakty.
Wybuch nieskrępowanego wesołego śmiechu momentalnie otrzeźwił  rudą. Z kamienną twarzą oparła się o kant posłania starając się zrozumieć, dlaczego starsza kobieta uznała coś w zachowaniu za zabawne. Nigdy nie lubiła ludzi, którzy się z niej śmiali. Zawsze ją to konfundowało.
- Moje dziecko, chyba muszę wprowadzić cię w tajniki dorastania. – staruszka postawiła tackę na stołku i uśmiechnęła się ukazując lukę między zębami. – Czuję, że twój tata raczej tego nie zrobi.
O, no proszę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~----------------------~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jakoś dwa tygodnie po „małym wypadku” Arisu, co sędziwa Foczka nazwała … menstruacją. (Ruda wolała nie myśleć jakby to było, gdyby została dłużej w Opactwie i te wszystkie cholery z Balkovem na czele dodali dwa do dwóch.) Satoru przyszedł na rutynowe spotkanie, ale zachowywał się inaczej. Zamiast normalnej luźniej pogawędki (a raczej monologu) miała milczącego, nieco nerwowego i poważnego trzydziestolatka. To ostatnie widziała dopiero drugi raz, więc coś naprawdę musiało być na rzeczy.
- Rozmawiałem z lekarzem. – w końcu zdecydował przełamać nieprzyjemną ciszę – Powiedział, że wszystkie parametry organizmu wróciły do normy i można wypisać cię w każdej chwili ze szpitala.
Z piersi dziewczyny wydobyło się ciche westchnienie ulgi.
- „W końcu, Pan Hybryda się ode mnie uwolni i  zajmie o wiele poważniejszymi sprawami. Wyborem między rumem a koniakiem na ten przykład…”
Pytanie brzmi: czemu Stojanov jest taki nerwowy?
- Nie jestem tylko pewien… - wziął głęboki oddech – Nie jestem pewien, czy chcesz wyjechać ze mną…
Uważnie obserwowała mimikę mężczyzny. Nie przerywała. Czekała aż zbierze się by kontynuować.
- Wiem, że przed kimś uciekałaś, ale nie wiem … nie wiem czy masz gdzie wracać. Jeśli tak, to pewnie ktoś tam na ciebie czeka… Martwi i tęskni jak każdy normalny człowiek…
- „Czeka na pewno… Bat i kostucha.”
- „Nie sądziłem, że gustujesz w czarnym humorze rudzielcu.”
- … Obiecuję, że jeśli zechcesz odejść sama wycofam wszystko, co mogłoby ci przeszkadzać… No prócz wiedzy. – zaśmiał się nerwowo. – W każdym razie… Wiem musisz to wszystko przemyśleć… Będę w kawiarni do wieczora… Później … muszę lecieć. Mam takie jedno zlecenie. – podniósł się z trójnogu i skierował do wyjścia – Do zobaczenia … młoda.
Gdy drzwi cicho stuknęły opadła na poduszkę i przymknęła oczy. Czy właśnie tego chciała? Rzucić to wszystko w trzy dupy i ruszyć ze i jako Stojanov… A tak właściwie jakie „wszystko”? Przecież całe te lata pod czerwoną soczewką Borysa to biała kartka w życiorysie, może nawet dwie.
-  Niczym żołnierz na szkoleniu. – mruknęła z gorzkim humorem.
Znajomość z Hiwatarim mogłaby rzucić nawet w piątą dupę, ale cholerka, paru dziadów spod celi jeszcze było znośnych.
I tu nie chodzi o sentymenty.
A Hydra… Przecież nie może jej ot tak usunąć z pamięci. Nie po tym, co razem przeszły.
Satoru dał jej wolną rękę. Owszem dałoby się wypisać się i wyjść. Tak po prostu. Zapomnieć, zapomnieć o tym wszystkim, co dla niej zrobił. I szlajać się po wielkiej jak diabli Matuszce Rosji bez niczego. Pieniędzy, papierów, konkretnego celu…
Marny pomysł.
Prędzej czy później skończyłaby w jakimś rowie lub innym czymś.
I już nie pomoże „rude szczęście”.
Ale czy jest gotowa? Czy naprawdę takie dziecko z tuby jak ona da radę odnaleźć się w nowej rzeczywistości – rzeczywistości Arisu Stojanov i jej ojca?
- „Nie dowiemy się póki nie spróbujesz.”
Po raz pierwszy od dawna całkowicie się z nim zgodziła.

~~~---‘’’’’’’’’

Niecała godzina.
A ona wciąż się nie pojawiła.
 Wypuścił zmęczone westchnienie raz po raz zerkając na zegarek. Kawa zdążyła mu całkowicie ostygnąć. I tak nie miał zamiaru pić tego wstrętnego wywaru z fusami. Kto w ogóle pija coś takiego?
 Już wiedział jak musi się czuć facet, gdy czeka na swoją wybrankę, wszystko picuś glancuś, a jej wciąż nie ma. Różnica polegała jednak na tym, że on czekał nie na dziewczynę lecz na … córkę…
Przetarł twarz. Co on sobie cholera wyobrażał? Uratować dziecko, uczyć je to jedno, a podpisać się jako rodzić… Chyba mu już dokumentnie odbiło.
Jednego był pewien – nie żałował. Nawet jeśli odleci stąd sam, nie będzie żałował niczego, co dla niej zrobił.
- Własnych nie możesz mieć, to „adoptujesz”, co idioto? – mruknął do podziurawionego blatu.
Tak właściwie robił to po części dla niej. Pierwszą przygarnął z domu dziecka, bo ona zawsze chciała mieć dziewczynkę, najlepiej dwie.
- A jeszcze lepiej bliźniaczki. – uśmiechnęła się mieszając masę do ciasta.
- To może jeszcze chłopca do kompletu? – mrugnął figlarnie próbując uszczknąć trochę masy, za co oberwał w palce łyżką.
- Nawet dwóch, żeby proporcję zachować. A ty wara od ciasta póki go nie skończę. – pogroziła mu przed nosem drewnianą łychą.
Oparł podbródek o pięść wpatrując się wprost przed siebie. Gdyby wtedy wiedział, co stanie się później... Niestety nie urodził się ani wróżbitą, ani nikim podobnego pokroju.
Ruch po jego lewej stronie wyrwał go z transu. Zerknął w bok. Szpitalna odzież z niedopraną plamą na spodniach i blade dłonie. Podniósł wyżej wzrok na nierówne włosy o barwie wieczornego słońca sięgające ledwo za uszy. A więc jednak…
- Jadę z tobą. – nawet nie poczuł jak usta same wyginają mu się w uśmiechu słysząc ten charakterystyczny matowy głos.
Podniósł się z krzesła.
- A więc, witaj na pokładzie Arisu.

-------------------------

Wiem, że wszyscy większość z Was ma ogromną ochotę kopnąć mnie w zad za takie opóźnienie z rozdziałem, który praktycznie nic nie wnosi. Prawdę mówiąc, sama sobie też bym chciała dołożyć w wiadomą część ciała…
Jak już powszechnie wiadomo od prawie miesiąca zaczął się kolejny poziom kampanii zwanej szkołą i pewnie już większość z was pokonała pierwszych mini bossów,  jak by to określił zapalony gracz. Ale ja do nich nie należę. I jest coraz mniej czasu na cokolwiek innego.
No właśnie. Co do rozdziałów… Nie ukrywam, że będą pojawiały się chaotycznie, nie wiem, raz na dwa tygodnie … miesiąc … Naprawdę nie mam pojęcia.
See ya!