czwartek, 20 kwietnia 2017

Rodział 7: Meanwhile, somewhere deep in the forest



Arisu mruknęła coś niewyraźnie pod nosem, ponownie zaplątując dobierany warkocz, chwilę wcześniej popsuty w połowie. W efekcie zachciała powtórzyć całość.
Który to już będzie raz? Szósty? Czy już jedenasty?
Alice zachichotała w duchu. Nie przypuszczała, że jej siostra będzie taką zapaloną perfekcjonistką. Chociaż … bardziej pasowałoby zawziętą.
- Coraz lepiej ci to idzie, naprawdę – stwierdziła z delikatnym uśmiechem wpatrując się w ich odbicie w lustrze. Na długowłosą dziewczynę, w białym pulowerze, siedzącej na dywanie oraz jej względnie krótkowłosy odpowiednik wyżej na łóżku, w czarnym swetrze z golfem, który skupiał się na wykonaniu poprawnej sekwencji rudych kosmyków osóbki poniżej.
Po komentarzu uniosła głowę kierując wzrok na zwierciadło nieco pesząc jasnooką. Choć minęło już trochę czasu, a ona przyzwyczaiła się do specyficznego charakteru Ari, to wciąż nie mogła przywyknąć do spojrzenia matowo brązowych oczu. Jakkolwiek dla niektórych wydawałyby się kompletnie pozbawione wyrazu, w jej wyczuciu czaiła się w nich jakaś nie do końca zdefiniowana przenikliwość, tak jakby chciały przeszyć drugą osobę na wylot.
- Dobrze, że nie przepadasz za kłamstwami – zaczęła, obracając w dłoni grzebień –miałabyś trudności z wypowiedzeniem choćby jednego.
- Mm, przyjmę to jako komplement.  – uśmiechnęła się szerzej, gdy Risu wróciła do pracy.
Trzeba jednak przyznać, nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie spędzać z nią czas w nienapiętej lub niewygodnej atmosferze… Na początku rozmowa z bliźniaczką wydawała się niewykonalna.

- kilkanaście dni wcześniej – 

Łatwym do przewidzenia jest fakt, że po jakże subtelnym - jak rozpędzony pociąg na szynach wysmarowanych masłem - przedstawieniu sobie nawzajem przez Satoru obie dziewczyny będą się wzajemnie unikać. Za każdym razem kiedy jedna pojawiała się w polu widzenia, to druga natychmiastowo zmieniała kierunek i zwrot ruchu tudzież ewakuowała się do pokoju obok. Ale dlaczego konkretnie? Główny powód okazał się jednakowy – brak odwagi do rozpoczęcia rozmowy.
Arisu dosyć szybko przyjęła za pewnik, że osobista niechęć do dyskusji wynikała z prawie zerowych doświadczeń w kontaktach międzyludzkich, które – mówiąc najogólniej - ograniczyły się do nielicznego grona irytujących chłopów w Opactwie, objawu schizofrenii, roztrzepanego mężczyzny koło trzydziestki i staruszki o błyskawicznych zmianach nastroju. Dodatkowo, założyła, że rówieśniczka prawdopodobnie nie przepada lub przestraszyła się … no jej. I … kurna, sama nie czuła wielkiej potrzeby dzielenia się z kimś swoimi problemami.
Alice faktycznie się bała, ale nie stoickiej rudej (hue, no jasne, pewnie), tylko samej idei porozmawiania. Od zawsze, prawie podpadająca pod chorobliwą, nieśmiałość utrudniała jakiekolwiek próby nawiązania nowych znajomości poza domem. Niestety odległość i dojazd do jakiejkolwiek cywilizacji też nie polepszały sytuacji. Z drugiej strony chciała dać nowo przybyłej czas na oswojenie się z nowym otoczeniem – miała jakieś dziwne wrażenie, że krótkowłosa zachowuje się trochę jak ranne zwierzę na nieznanym terenie. Nigdzie nie mogła znaleźć sobie na dłużej miejsca, prócz sofy obok regału z książkami. Domatorka z radością odkryła, że wybierała prawie te same tytuły, co ona. To zawsze był jeden temat więcej do ewentualnej konwersacji.
Ten stan rzeczy trwał sobie w najlepsze jakiś czas… No, ale wiadomo, musiał się kiedyś skończyć w ten czy inny sposób.

------~~~~’’’’

Głębokie oddechy odbijające się echem przez korytarz oraz drżący na ścianie cień pewnej sylwetki świadczyły, że choć już dawno mosiężny stary zegar w salonie wybił północ i konsekwentnie zbliżał się do zainicjowania kolejnej godziny, to ktoś jest zdecydowanie na jawie.
Dlaczego tak właściwie wyszła z pokoju? Prawdopodobnie gapienie się w ciemny sufit uznano za przeżytek o wiele dawniej niż ona sama to zrobiła. Świadoma faktu, że horrory z mrocznych czeluści umysłu (jak to pięknie brzmi – dop. Autorki) trwają najczęściej całą noc zapamiętale odmawiała sobie snu, trwając w stanie odrętwienia jaki – zgodnie z jej wcześniejszymi doświadczeniami – powinien przedłużyć się, aż do wschodu słońca. Później mogłaby zdrzemnąć się około południa bez niechcianych iluzji sennych.
- Z nią to wszystko nie wydawało się takie męczące – zdała sobie sprawę, iż odruchowo przygryza zgięty palec wskazujący. Odsunęła dłoń od twarzy, by po chwili uświadomić sobie, że przecież nikt na nią nie patrzy i bezwiednie ugryzła go znowu.
Tak … zawsze, gdy koszmary nękały przez noc obecność, a nawet sama świadomość obecności Hydry przy jej boku - może nie w sensie czysto fizycznym, ale wciąż – pomagała szybciej i efektywniej stłumić przemożny lęk ogarniający rudzielca po krańce włosów.
Nikt jednak nie mógł się dowiedzieć. Ani o sile oddziaływania snów, ani o wsparciu jakiego potrze … ugh … chciała.
Nigdy.
Wsparcie od kogokolwiek znaczy, że sam nie możesz sobie z czymś poradzić. Brak zaradności w takich sytuacjach oznacza wyłącznie słabość.
A my nie tolerujemy słabości.
Zacisnęła usta w cienką linię.
Jak długo jeszcze?
- „Do końca żywota, a kto wie, może dłużej.”
- Zamknij się.
- „Oj weź, bo się przestraszę.”
- Powiedziałam zam…
- Arisu? – cichutki głosik od razu sprowadził ją na ziemię. Momentalne wyciągnęła palec spomiędzy zębów i mentalnie zanotowała, aby podczas takich „wewnętrznych rozmów” nie tracić kompletnie kontaktu z otoczeniem (oraz nie dawać się tak zaskakiwać).
Powoli podniosła głowę opartą na kolanach, przenosząc zmęczony wzrok z parapetu, robiącego aktualnie za całkiem przyjemne siedzisko, na siostrę. Alice natomiast, w końcu przełamując się wewnętrznie spojrzała na wymęczoną twarz Ari. Wzdrygnęła się dostrzegając jak bardzo druga rudowłosa jest wyczerpana. Znaczy się wiedziała o tym od tych kilku minut walki z samą sobą czy podejść do skulonej dziewczyny, lecz, żeby aż tak? Ogarnął ją jakiś taki smutek widząc to puste acz paradoksalnie pełne emocji spojrzenie… Co musi się stać człowiekowi, by wyglądał jak … tak?
Trwały trochę w tej osobliwej sytuacji, nie odwracając się od siebie, zanim do głowy jasnookiej wpadł dość nagły pomysł.
- Poczekaj tu jeszcze chwilkę… Za… zaraz wracam – ruszyła szybkim krokiem przez korytarz zostawiając nieogarniętą osóbkę dalej usadowioną na framudze okiennej.
- ”Ludzie są dziwni.”
Po bliżej nieokreślonej chwili wróciła, niosąc w rękach dwa kubki z parującą białą cieczą. Jeden z nich, taki w srebrne esy floresy, wręczyła Arisu, a sama siadła – po niemym zapytaniu siedzącej, która odczytując prośbę podkuliła nogi nieco bardziej do siebie, robiąc wolne miejsce na parapecie – naprzeciwko otulając dłońmi naczynie w gustowne śnieżynki.
Zaciekawiona tym, co właśnie otrzymała uciekinierka zbliżyła usta do krawędzi ceramiki, biorąc łyk dobrze pachnącej cieczy. Odrobinę poparzyła sobie wargi, ale poczuła również słodki smak oraz przyjemne ciepło rozchodzące się po przełyku i żołądku.
- Smakuje ci? – kiwnęła potakująco głową, co wywołało zadowolenie z osobistych umiejętności naprzeciwko – Cieszę się … Wiesz … Mleko z miodem jest dobre na wszystko, ale wyłącznie ciepłe – dopowiedziała próbując podtrzymać rozmowę.
Arisu zamyśliła się głęboko, nie mogąc pojąć umysłowo jednej rzeczy. Ta dziewczyna była dla niej zaskakująco miła. Pomogła mimo, że wcale się nie znały … dlaczego? Z żalu czy litości, a może z zupełnie innego powodu…? Przypuszczenia błyskawicznie pojawiały się w umyśle i równie szybko znikały. Z resztą pobudki Alice nie miały teraz większego znaczenia. Bioniczny eksperyment poczuł dziwne ciepło w środku, tym razem nie od napoju.
Mam coś jej powiedzieć?
Tylko co?
.
.
.
- … Dzięki … - wymamrotała zezując w bok, zażenowana własną nieporadnością.
Aczkolwiek wyznanie nie wyszło dokładnie tak jak zakładała.
Alice drgnęła, zaskoczona dosyć szorstką wypowiedzią siostry. Jednak dzięki dyskretnej obserwacji mimiki zawstydzonej figury pojęła, iż to tylko barwa głosu jest nieprzyjazna.
Westchnęła z ukojeniem.
- Nie ma za co.

------~~~~’’’’

Arisu zawsze ciekawiło jak działają wszystkie sprzęty w domu. Wiadomo w Opactwie szczytem technologii dostępnej dla dzieciarni był wyłącznik światła (to co znajdowało się w dziale medycznym to zupełnie inna sprawa). Prawdopodobnie dlatego zawsze jak ktoś w domu potrzebował jakieś instrukcji obsługi, to najpierw sprawdzał czy wyżej wspomniany rudzielec nie zakosił szukanej książeczki do swojego pokoju.
Jednak najbardziej fascynowało ją to, co działo się w kuchni. No cóż, dla kogoś, kto często chodził na głodnego, takie miejsce mogło się kojarzyć wyłącznie z jednym – raj ziemski. Dlatego niekoniecznie chodziło tu o urządzenia kuchenne, a o sam proces tworzenia potraw. Często, gdy Tamara lub Alice, rzadziej, ale tak naprawdę rzadziej, Satoru zaczynali pichcić, to Risu cichcem przysiadała na stoliku, skąd miała dobry wgląd na całą sytuację. Z milczącym zafascynowaniem śledziła każde poruszenie, pewne i zapewne dobrze wyuczone – trochę jak jej ruchy podczas walki, ale ja tu chyba odbiegam od tematu…
- Powiedz dziecino, umiesz gotować? – pytanie najstarszej kobiety w tym gronie zawisło nad sufitem wyczekując odpowiedzi, niczym pająk na muszkę, tak bardzo, że cała praca została przerwana, a Risu zdusiła chęć usunięcia się w cień przed dwoma parami oczu wpatrującymi się weń. Pokręciła przecząco głową.
- Naprawdę?– ton głosu siostry nie miał sobie choćby cienia wzgardy, ale i tak krótkowłosa zacisnęła niezauważalnie zęby.
Na czym właściwie się znała?
Na beyach, co jest dość oczywiste, oraz na obsłudze kilku typów broni palnej (według niej było tego tałatajstwa zdecydowanie za dużo jak na organizację z założenia zajmującą się sprawami beybladingu), z którą musieli przejść obowiązkowe szkolenie.
Na zakładaniu opatrunków w taki sposób, by mocno trzymały się zranionej skóry tudzież nie zsunęły przy pierwszej lepszej okazji, a zszywanie ran też miała mniej więcej zaliczone... Ale nie na sobie.
Na walce wręcz (tej z dyskami również) i zmuszaniu organizmu do całkowitego wykorzystywania pokładów energii bez konsekwencji nieprzytomnego gruchnięcia o granitową podłogę.
Ale o tym to już kompletnie nie miała pojęcia.
- No cóż, skoro tam cię nie nauczyli, to my się tym zajmiemy, prawda Alice?
- Oczywiście, babciu – zgodziła się.
Już udało się zamienić kilka słów z siostrą.
Przyrządzanie z nią potraw nie może być trudniejsze, nie?
.
.
.
.
- Taak … Może powinniśmy zrobić coś prostszego… - zasugerowała Tamara, po powstaniu całej trójcy z podłogi. Pozostała część chętnie przystała na tę propozycję. – Lecz najpierw posprzątajmy, to co napaskudziłyśmy.
- To co ja napaskudziłam – Ari strzepywała oraz wyplątywała - mamrocząc pod nosem nie tak znowu ładne słówka - kawałki jajek, które dolepiły się do niej, a nie do ścian.
Fakt faktem, pomysł ugotowania takich trzech w mikrofalówce okazał się naprawdę idiotyczny, żeby nie powiedzieć debilny. Widowiskowe skutki swego działania, jak wiadomo, miała przed oczami ... i własnych rudych kłakach.
- „Będzie cud, jeśli do końca dnia niczego tutaj nie wysadzisz rudzielcu… Szczególnie nas samych.”

------~~~~’’’’

- Dlaczego Gehabich? – zapytała stoicka ruda, nie rozumiejąc jakim cudem Alice nosi nazwisko ze strony żony Satoru.
- No cóż… Urzędnik, który wtedy pracował … prawdopodobnie był wystarczająco wstawiony, żeby pomieszać nazwiska podczas wpisywania – wyznała z rozbawieniem kiwając nogami wiszącymi poza krawędzią płaskiego dachu – a później nikt już nie chciał ponownie pokonywać 350 kilometrów w jedną stronę w celu skorygowania informacji.
- Ludzie często piją w pracy?
- Kto wie. Podobno ten kraj z tego słynie.
- Z chlania podczas pracy? – zmarszczyła brwi w konfuzji.
- Raczej ogólnie z zamiłowania do trunków wysokoprocentowych – stwierdziła jakby była nieco zła z tego powodu, a mimo to nie potrafiła się za bardzo gniewać. - Aczkolwiek zdarzają się wyjątki.
- Jak Satoru, co?
Nie do końca miłe pytanie sprawiło, że na twarzy Ali pojawił się wyraz grzecznego politowania.
- Faktycznie wyjątki jak tata.
Kto by pomyślał, że podczas nocnego podziwiania gwiazd ze szczytu domu, zamiast tradycyjnego gniecenia się na niewielkim parapecie, rozmowa o gwiazdozbiorach i innych duperelkach przejdzie na temat z cyklu: „jak poznałam własnego ojca” i „krajowa urzędówka”.
I, choć Ali musiała przyznać, że pewna część ciała zaczęła jej przymarzać do zimnego kamienia, cieszyła się z tej odmiany.
- Arisu, a jak to było z tobą? Już wiesz, że mnie wzięli z sierocińca – za co jestem im ogromnie wdzięczna – lecz ja wciąż nie wiem, no rozumiesz…
- Znalazł mnie.
- Na ulicy?
- Na … polanie …
Uniosła rudawe brwi.
- A … co było wcześniej? – szepnęła.
Po przeciwnej stronie bioniczny eksperyment zastanawiał się, co powiedzieć. Oczywiście zawsze mogła zbyć to pytanie zdawkowym „nie pamiętam”, ale uznała, że to zagranie byłoby nie fair w stosunku do długowłosej, zawsze odpowiadającej szczerze i otwarcie, bez zatajania informacji.
- Ja … nie chcę o tym rozmawiać – burknęła, znowu zerkając w lewo i znowu onieśmielając jasnooką, która przygryzła wargę, ganiąc się w duchu za uwypuklenie nurtującego ją problemu, prawdopodobnie dla Ari zbyt osobistego lub przytłaczającego.
- Przepraszam – pochyliła głowę wpatrując się w czubki swoich butów.
- Za co? Za to, że jestem takim tchórzem, który boi się wyznać prawdę...? – Arisu pomyślała z nutą goryczy.
- „Chociaż wiązałoby się to ze zniżeniem tak ważnego dla ciebie wewnętrznego muru, hm rudzielcu?
- A jeśli nawet?
- „No nic, po prostu miękniesz.”
Spojrzała znowu na przybitą dziewczynę i z wahaniem położyła jej dłoń na ramieniu, przez co ta, zadziwiona, uniosła głowę.
Jednak na nieme pytanie, uzyskała jedynie milczącą odpowiedź.

------~~~~’’’’

- Znasz ją? – o mało nie podskoczyła ze strachu, gdy siostra, ze swoim matowym głosem, nagle pojawiła się tuż obok niej, przy regale z książkami.
- Kogo konkretnie?
- Panią Stojanov.
- A, chodzi ci o Mayę – odłożyła podstarzały album o Egipcie, który swego czasu prowadziła Tamara, podczas swoich wyjazdów do państwa faraonów. – Tak, miałam okazję poznać ją osobiście – wygięła usta w melancholijnym uśmiechu. – Wierz mi, polubiłabyś jej charakter.
- Nie wątpię – stwierdziła, gdzieżby szyderczo (oczywiście, że stoicko) nie odrywając wzroku od grzbietów ksiąg ustawionych w tytułowym porządku alfabetycznym, przetwarzając w głowie zasłyszane informacje i własne obserwacje . – Co się z nią stało?
- Zginęła w wypadku – przygryzła wargę starając zahamować łzy grożące upadkiem na wspomnienie traumatycznych chwil sprzed kilku lat. – Kierowca, … nie pamiętam już czy to był tir, czy może ciężarówka, … w każdym razie stracił panowanie nad pojazdem i … wjechał w samochód Mai – wytarła szybko oczy i nos rękawem bluzki. – Wybacz … Zdarza mi się reagować strasznie emocjonalnie.
Krótkowłosa przypatrywała się opasłym woluminom jeszcze przez niesamowicie dłużącą się chwilę, wręczając wcześniej chusteczkę Alice. Dzięki temu zagraniu Ali zyskała moment na względne doprowadzenie się do porządku.
- Bardzo to przeżyłaś – ni to stwierdziła, ni zapytała.
- Wiesz… Myślę, że najbardziej cierpiał tata – zwierzyła już na spokojnie. – Oczywiście nikomu nie chciał tego pokazać, ale … uciekanie w pracę…
- Faceci są dziwni – ucięła stanowczo Arisu, sadowiąc się na kanapie. Paradoksalnie jej nieco dziecinne stwierdzenie wywołało lekki chichot osoby obok.
- Raczej każdy człowiek ma inne sposoby na radzenie sobie w ciężkich sytuacjach – skorygowała siadając blisko sojki. – A właściwie, co czytasz?
- „Mistrza i Małgorzatę” – rzuciła okiem na okładkę – Warto?
- Nie wiem, nie przeczytałam całości – wyznała takim tonem jakby znowu za coś przepraszała, co powoli irytowało, lecz Arisu ograniczyła się wymownego spojrzenia na pusty fotel obok. – Przerwałam w momencie, gdy jeden z bohaterów wskoczył do rzeki.
- Brzmi ciekawie.

------~~~~’’’’

- Hej … Mogę o coś zapytać?
- Hm?
- Nie obraź się, … ale dlaczego wciąż nosisz zepsuty pistolet przy pasie?
- … Sentyment?
Albo przyzwyczajenie. 

------~~~~’’’’

Arisu

Poczułam jak  cały mój kręgosłup, prawie jak spaczony scyzoryk, wygina się do tyłu  przyciągany siłą ciążenia do ziemi.
Kutwa, nie znowu!
Machając kompletnie nieskoordynowanie rękami i nogami niczym krzyżówka między cepem, wiatrakiem oraz kukiełką dałam radę jakoś nie stracić podłoża pod nogami. Gdy odzyskałam równowagę na tej cholernej powierzchni pod moimi butami mignęły błyskawicznie srebrnoszare rybki.
- "Twoje wygibasy ruda to widok warty zapamiętania. Chociaż ... czy twoją domeną nie jest aby łażenie po drzewach i zbieranie orzeszków?" - potarłam skroń, chcąc zniwelować denerwujący ból po rechocie tego wariata.
- Kiedyś cię utopię.
- "Czyżbyś myślała już o samobójstwie, rudzielcu?"
Dobra idiotko zapomnij o schizofrenii i skup się na bieżącym problemie... Przecież nie dam się pokonać wodzie w stanie stałym.
Właśnie to tylko woda.  
Powoli ruszyłam do przodu, a kiedy uznałam, że nawet mi wychodzi zwiększałam nieco prędkość.
Tylko wod... Blać!
Stopy znowu znalazły się dużo za daleko przechylonego tułowia i - no cóż - grawitacja wzięła górę. A ja ponownie miałam przed oczami niebieściutkie jak ten koralik niebo, zaś pod plecami ... pieprzony lód. 
Alice natomiast sunęła na łyżwach z gracją godną pozazdroszczenia. 
- Wszystko w porządku? - przy hamowaniu bezwiednie zrzuciła mi okruchy  lodu na twarz.
- Jak nigdy wcześniej.
- Mogłaś darować sobie ironię, wiesz? - czyżbym wyczuwała nutkę poirytowania - Mimo wszystko powinnaś wstać, zanim się wychłodzisz.
- Wygodnie mi tu - po tej prostej odpowiedzi zyskałam lekki grymas dezaprobaty, może? Aczkolwiek niższe partie kręgosłupa wciąż bolały po zderzeniu z taflą lodu. I nie, nie złamałam niczego.
Właściwie jak się w to wpakowałam?
Spokojnie czytałyśmy, kiedy Ali, ni z tego ni z owego, niewinnie zasugerowała szkolenie w łyżwiarstwie na najbliższym zamarzniętym jeziorze. 
Tak, przystałam na tę propozycję, dopiero w połowie drogi przez las uświadomiwszy sobie, iż ślizganie się na lodzie, a ciągłe łapanie równowagi na zamarzniętej przez Wolborg podłodze, bo znowu zdarzyło jej się skuć lodem połacie sali treningowej, to zupełnie inne, diametralnie różniące się sytuacje. Ale nie miałam już szans się wycofać, więc pozostało dać nieść się prądowi.
Aż do teraz.
- Nie obraź się, ale naprawdę kiepsko ci to idzie.
- Te łyżwy są za małe - podparłam się na łokciach taksując wzrokiem parę do łyżwiarstwa figurowego.
- Złej baletnicy przeszkadza byle rąbek u spódnicy - zaśmiała się. Jakoś za to nie czułam do niej większej urazy.
- No proszę, zaczynamy być kąśliwi? - koślawo podniosłam się na nogi.
Cała wcześniejsza wesołość Alice ulotniła się jak za dotknięciem magicznej różdżki. 
- Um, przepr... - zamilkła widząc uniesioną dłoń.
- Nie przepraszaj za nic, to irytujące. A z resztą - chciałam wzruszyć ramionami, ale ponownie się zachwiałam - wolę, gdy jesteś zadziorna, ale szczera...
I naraz radocha z życia powróciła do jasnookiej
- A ja wolę, kiedy ty więcej ze mną rozmawiasz - roześmiała się, łapiąc mnie za ręce i ciągnąc w kierunku środka tafli.
- Zaraz mnie wywalisz - mruknęłam wbijając wzrok przed moje stopy.
- Wcale nie jadę aż tak szybko - ...dobry argument.
- Jeśli spadniemy do wody...
- Przez metrową warstwę lodu?

------~~~~’’’’

- chwila obecna –

Arisu, pełna wewnętrznego samozadowolenia z dobrze wykonanej roboty, właśnie skończyła zawiązywać warkocz gumką, kiedy Stojanov zakrzyknął na nie z dołu, aby już schodziły, bo za chwilę wychodzą.
- Pora na nas – stwierdziła jedynie Alice i obie, razem ze swoimi bagażami, po trzech minutach spotkały się na dole z resztą rodziny, oprócz Michaela, który – ku widocznemu niezadowoleniu seniorki Gehabich – po raptem czterech dniach spokojnego pobytu w domu ( khe, khe, w pracowni, khe) został poproszony o poprowadzenie wykładów w kilku uczelniach wyższych znajdujących się w Moskwie i nie tylko, co sprowadziło się do kolejnych długich nieobecności seniora Gehabich.
- A ciągle mnie napominał, że za często podróżuje i cięgiem nie ma mnie w domu – mruknęła jeszcze, gdy szli w stronię, gdzie, zgodnie z tym, co mówił Satoru, znajdowała się stacja kolejowa (Bo niby czemu nie? Środek niczego, ale stacja kolejowa musi być. W dodatku jeszcze czynna.) – Mógł o tym pomyśleć wcześniej, zanim wziął ślub z podróżniczką.
Młoda Stojanov jakoś nie mogła powstrzymać myśli, że w osądzie starszej pani pobrzmiewa nieco hipokryzją. Przecież i ona mogła pomyśleć jak często mąż – naukowiec będzie przebywał poza domem. Na szczęście, postanowiła nie dzielić się swoimi przemyśleniami z resztą. Wolała uniknąć konfrontacji z przemiennymi humorami Tamary. No i teraz zaprzątała jej głowę nieco inna myśl.
- Dlaczego tam nie polecimy? – przecież helikopterem (jak bardzo by nie znosiła tego hałasu i samej maszyny) byłoby zdecydowanie szybciej.
- Ależ polecimy młoda, spokojnie – wyszczerzył się Satoru. – Tylko, że najpierw musimy dojechać na lotnisko pociągiem, a później samolotem prosto do celu. Nie powiesz mi, że chciałabyś tłuc tyle kilometrów do Włoch stłoczona w puszce inaczej zwanej śmigłowcem?
Zaraz, zaraz…
Do Włoch?!
- do Włoch rudzielcu … drogą powietrzną. Cieszysz się, prawda?”
Mogłaby przysiąc, że widzi jak Ios (od Irytujący Objaw Schizofrenii) wrednie się szczerzy, wcale nie potrzebując do tego określonej twarzy.
- Niesamowicie…
---------------

Taa, a więc ten tego... Nie mam pojęcia jak zacząć... 
Przede wszystkim chciałabym was wszystkich przeprosić. Przeprosić za kolejny okropnie opóźniony rozdział, który ponownie nie wnosi nic konkretnego oraz za brak jakiejkolwiek lepszej wymówki niż wszechogarniające lenistwo.
Hiromi: Okropnie smęcisz Yuniś. 
A cichaj tam. -.- A oprócz tego chciałabym złożyć wszystkim czytelnikom
Kaosu: *przerywa* Serdeczne Bóg zapłać! xD
...Głębokie podziękowania za to, że wciąż zerkacie na ten pożal się człowieku i demonie blog, chociaż najczęściej nie ma na nim nic nowego. Może dobrą wiadomością będzie, iż mam już trochę naskrobanego rozdziału kolejnego, który pierwotnie miał być połączony z tym. Ale uznałam, że byłoby to za dużo tekstu nawet jak na jeden post. 
Andrew: A kiedy ja się pojawię?
W następnym rozdziale.
Andrew: Wiem gdzie się pojawię, ale pytam kiedy?
Hiromi:  *irytacja* A myślisz, że ona sama to wie, trąbo jerychońska?

See ya!