Nie waż się
Nie
patrz w dół
Nie…
Spojrzałam
…Szlag
Gdzieś
na dole mini samochodziki sunęły po spirali asfaltowej, podziurawionej wstęgi,
tam niżej znanej jako „całkiem porządna” droga, która wyraźnie odcinała się od
całej, zdecydowanie białej, reszty.
Dla
ptaków makieta albo inaczej świat zawirował niczym barwny kalejdoskop przed
oczami, zanim zdecydowała się w końcu odkleić wzrok od szyby i tego bezmiaru
powietrza za szybą. Już od godziny prześladowała ją wizja ciała spadającego z
tej wysokości, które z głuchym trzaskiem upada nienaturalnie wykręcone na
beton, przy odrobinie (nie)szczęścia również na maskę auta, w rosnącej kałuży krwi. Tylko czemu akurat
musi być to jej ciało, a nie na przykład Balkova?
-
Pierwszy raz w powietrzu? – Satoru przekrzyczał ryk silnika. W ciemnych szkłach
odbiła się sylwetka rudzielca w starej bluzie.
Kiwnęła
lekko głową ponownie układając się w fotelu.
Na co
ja się kurna zgodziłam?
Widząc
po raz pierwszy helikopter spokojnie stojący na szpitalnym dachu uznała, że lot
nie może być aż taki zły. I w sumie zaliczyłoby się to do grupy
„najprawdziwszych prawd”.
Gdyby
nie wysokość.
Oraz
fakt, że przy każdym wychyleniu maszyny czuła jakby miała niechybnie wypaść
przez drzwi mimo zapiętych pasów. Przy czym kontrola, czy aby na pewno są
zapięte odbywała się co około 15 minut.
- Ty raczej nie zostaniesz asem przestworzy
Ruda.
A to
wszystko tylko dlatego, że a) Stojanov zwyczajnie nie posiadał innego środka
transportu i b) musiał od razu lecieć wypełnić jakieś zlecenie, dodatkowo wcześniej
przestrzegł Risu, żeby zanadto nie zaznaczała swojej obecności. (Koleś załatwia
jakieś szemrane interesy czy co?)
-
Lepiej będzie jeśli się prześpisz – poradził nie odrywając wzroku od trasy, no
chyba, że ma rozbieżnego zeza. – Przed nami jeszcze długa droga.
Perspektywa
oglądania krajobrazu z lotu ptaka coś jej się nie uśmiechała, więc usadowiła
się, na tyle ile mogła, wygodnie i, przy akompaniamencie warkotu silnika oraz
płat śmigła, zasnęła.
.
.
.
.
.
.
Znowu
tutaj
Nie
wiedziała, przed czym ucieka. Nie chciała spojrzeć do tyłu. Przecież to nie
było ważne, tylko sama świadomość, że coś tam jest za tobą i chce cię dopaść
niepokoi ... nie, przeraża. A więc powtórnie mijała obskurne kraty i szukała
schodów, które prowadzą do upragnionej wolności.
Ledwo
przeskoczyła zapadnię wbudowaną w podłogę, która nagle się otworzyła. Nie mogła
pozwolić sobie w nią wpaść. Tam na dole czekało już tylko jedno…
Śmierć
dla tych, którzy nie spełnili oczekiwań. Którzy przegrali.
Chociaż
nigdzie nie było widać, żadnej żywej duszy … heh, no właśnie żywej. Słyszała. Przeciągłe krzyki
cichnące wraz z coraz dalszym spadaniem w przepaść, zbyt głośnie jak na
skrajnie wyczerpane organizmy. Przeraźliwe wrzaski pełne cierpienia w akompaniamencie świstu bata. Płacz. Zawodzenie. Co niektóre
delikatnie przytłumione przez grube kamienne ściany.
Lodowaty
dreszcz przeszył jej plecy. Już wiedziała.
Im
dalej zagłębiała się w korytarz, ignorując palący ból w nogach i płucach, tym
wszystko coraz mniej przypominało Opactwo. Zniknęły cele, mętne światło żarówek
zastąpiła nienaturalna poświata albo to ona przyzwyczaiła się do wszechobecnego
mroku.
Coś
lepkiego kleiło jej się do stóp. Na ścianach zaś widniały ślady po ludzkich
paznokciach pokryte czerwoną posoką. A gdy chciała zetrzeć pot z twarzy
zauważyła, że jej dłonie zamiast normalnej bladości są pokryte czymś …
bordowym.
Całe we
krwi… Czyjej krwi?
Z
jeszcze większą zgrozą zauważyła, że cienie zbliżają się do niej w
zastraszającym tempie, a nigdzie nie było widać żadnej luki, gdzie można było
by się schować.
Nie zdążyła
nawet krzyknąć, gdy tuman czarnego dymu owinął się wokół niczym całun.
Ruda
momentalnie podniosła ciężkie powieki.
- Idealny moment sobie wybrałaś wiewiórko…
Mamy nieplanowany postój. – zakomunikował kapkę ironicznie
współlokator arisowskiego umysłu.
Faktycznie
wyłączony silnik i Satoru uwijający się gdzieś za podniesioną maską stanowił
dobry powód do zadania pytań. Ale ledwo wygramoliła się z wnętrza stalowej,
podniebnej bestii…
-
Obudziłem cię? … Matko, chyba ci ten sen na zdrowie jednak nie wyszedł… No nic.
Ari mam dwie wiadomości. Jak się pewnie domyślasz dobrą i złą. Zła jest taka,
że brakło nam paliwa, no i jedną część silnika szlag trafił. Dobra wiadomość –
niedaleko stąd powinno być miejsce, gdzie znajdę i jedno, i drugie. A ty może
lepiej zostań tutaj.
Nie do
końca kontaktując ze światem kiwnęła głową, co ten starszy wziął za swoistą
zgodę na wcześniejszą propozycję i oddalił się, z przestrogą, aby Arisu nie
bawiła się w odkrywcę i pilnowała inwentarza.
- Wiesz co rudzielcu?
- Hm? – mruknęła oglądając swoje
białe dłonie, ale poza strupami nic innego nie dostrzegła, co przyjęła ze
swoistą ulgą.
- Twój „tatko” albo jest cholernie
nierozgarnięty, albo serio załatwia jakieś szemrane interesy.
- Mhm.
- Przynajmniej udawaj, że mnie słuchasz.
- Przynajmniej udawaj, że ciebie nie ma.
- Sorki Ruda, to niewykonalne. Ja powstałem, żeby uprzykrzać twoją egzystencję.
-
kilkanaście minut później –
Nie
mogła pojąć, z jakiego miejsca koleś ma niby wytrzasnąć pomoc. Przecież od
trzech stron polankę otaczał las, czwarta kończyła się klifem, a za nim
ciągnęło się, błękitne i gładkie jak ten przed chwilą wypolerowany stół, morze.
I gdzie tu kurna masz niby cywilizację?!
Nie to,
że się nudziła.
Ale
tak, zdążyła spenetrować królestwo Stojanova – helikopter - i znaleźć w nim
książkę, podręcznik do fizyki, scyzoryk, pudełko po żarciu na wynos, instrukcję
do telefonu i mikrofalówki oraz pierdyliard innych dziwnych rzeczy, które w
takiej maszynie znaleźć się nie powinny. Ogarnęła już piętnaście sposobów na
samobójstwo/morderstwo (z czego sześć bazujących na skoku w dół) wykorzystując
otaczający obszar i była w trakcie wymyślania szesnastego. Obserwowała tajne
życie mrówek, póki te nie znikły kompletnie w trawsku, a na dodatek kilka ją
ugryzło. Zaplotła własnoręcznie kilkanaście mini warkoczyków na głowie, co
zapewne utworzyło z włosów tak zwany artystyczny nieład czy też abstrakcję
szalonego artysty.
Wcale
się nie nudziła.
Nie
sądziła, że Satoru ją porzuci. Bo przecież po co miałby? Przecież nawet jeśli,
to nie certolił by się z nią tylko od razu zrobiły co chciał i problem z głowy.
Tylko, że coś takiego nie ma zwyczajnie sensu, a swojego sprzętu na pastwę losu
też by nie zostawił. Niemniej jednak ziarenko niepewności kiełkowało daleko na
tyłach świadomości.
Zmęczona
bezsensownym liczeniem kroków od urwiska do fantazyjnie rosnącego krzaczka
przysiadła pod jednym z wielu rozłożystych drzew z przeświadczeniem, że
najprawdopodobniejszym sposobem na zejście jest wyłącznie zemrzenie z nudów.
Leniwe
powiewy wietrzyku sprawiły, że wymęczone i tak powieki same zaczęły opadać w
dół. Gdzieś tam dalej w chaszczach przemknął jakiś cień, ale uznała, że jej
mizerny wygląd i „fryzura” zapewne spłoszyły jakieś bogu ducha winne zwierzątko.
A wszystko szumiało, szumiało i … szumiało sobie dalej, gdy przeciągły, raniący
nieco uszy świst przeciął powietrze. Zdecydowanie zbyt znajomy, żeby mogła go
sobie ot tak zignorować. Zaskakująco jak na umęczeńca, sprawnie odsunęła
się od drzewa, na tyle wcześnie, aby dostrzec pędzący dysk, który po około
sekundzie wbił się w głęboko korę. Blisko miejsca, gdzie wcześniej opierała
głowę. Zapiekł ją mocno policzek.
No i
cały misterny plan „nie rzucania się w oczy” szlag trafił.
Nie za
bardzo przejmując się i nie tracąc czasu na rozmyślanie w stylu „jeszcze chwilę
i nie byłoby co zbierać z mojej głowy” (Ale
mogłabyś zostać bezgłowym jeźdźcem. ^^ - Kim). Kilkoma susami znalazła się
obok miejsca, skąd, prawdopodobnie, celował i strzelał agresor. Prawy sierpowy,
który wyłonił się z cienia utwierdził ją w przypuszczeniach. Zdecydowanie złapała
go za nadgarstek i przerzuciła przez bark na polanę, dawno wyuczonym ruchem. (Twoja szkoła Petrov.) Szykowała się do
kontrataku…
- No
dalej na co czekasz?! Jeszcze wam mało po tym wszystkim?! Dość już narobiliście!
Zatrzymała
się zdezorientowana w pół kroku.
Chwila
- O czym
ty…?
- Nie
udawaj głupiej! Przecież doskonale wiesz. – fuknął i kontynuował swój monolog
nie szczędząc ciekawych określeń dla „nich” i Ari, która zmęczona i kompletnie
nieogarniająca tematu przysiadła na najbliższej skale sunąc wzrokiem za swoim
niedoszłym napastnikiem kroczącym w te i we w te oraz z powrotem. Przynajmniej
zdążyła bliżej się mu przyjrzeć, gdy niestrudzenie wypluwał z siebie kolejne
epitety.
„ A ja myślałem, że twój kolor włosów jest
dziwny.”
Faktycznie,
niebieskie kręcone włosy chłopaka, kojarzące się Risu z baranim runem i
niebieskie oczy śmiało mogły rywalizować z fryzem Rosjanki, w kategorii „niedoszłe
ofiary fryzjera.” A widok siniaka pod jego okiem był jakoś dziwnie
satysfakcjonujący.
To idiotyczne.
„Chociaż od boku to pewnie świetnie
wygląda. No wiesz, koleś z niebieskim runem zamiast włosów, zmyślający na
rudzielca w starej bluzie, a w tle – helikopter.”
Głupota.
„Szkoda, że nie mam jak tego nagrać.”
Musi na kimś wyładować nadmiar emocji?
„Nawijając jak oszalały, niczym seria z
pistoletu szybkostrzelnego? Serio?”
Irytujące.
„No patrz, w czymś się jednak zgadzamy.”
.
.
.
.
.
„Co ty na to, żeby zrzucić go z klifu? Tak
zastosować punk 5 na przykład… Taka śliczna cyferka...”
Całkiem kuszące.
Nie.
Jęk
zawodu zawibrował w całej objętości czaszki.
„Czemu? Wyświadczymy tym światu ogromną
przysługę.”
Nie, po prostu.
„Gdzie twoja radość z życia ruda?”
Nazywasz to rad…
- Czy
ty mnie w ogóle słuchasz? – błękitno włosy przerwał te jakże pasjonującą
dyskusję z drugim samym sobą.
- Jak
będzie coś interesującego.
- No
tak, w końcu musieli cię poinformować o celu… Przejęciu beya, który nie bez
powodu był tam zamknięty!
„O, no proszę.”
Bey, co?
- Ale
wam parszywcy najwyraźniej to nie przeszkadzało! Ślepi idioci w dodatku bez
cienia honoru!
„I znowu zaczyna. No weźże rudzielcu, ten
koleś nawet mnie wnerwia, a to już sztuka.”
-
Naprawdę schlebiasz, szkoda tylko, że nieprawdzie – nonszalancko podrapała się
nad uchem. – Nie mam kurna pojęcia czemu akurat do mnie masz wyrzuty z morałami
i komu prawisz komplementy. Z twojej wypowiedzi nie dowiedziałam się niczego, a
nawet zasobu słownika nie poszerzyłam. Jednakże stoimy przed czynem dokonanym,
przez który chciałeś, ba próbowałeś mnie zabić. I to, mimo cholernego zmęczenia,
skłoniło mnie do przemyśleń. Czy czuć litość i politowanie dla twojej głupoty
oraz dociekać prawdy, czy zrzucić cię bezceremonialnie z klifu. Bo do
konsensusu i tak nie dojdziemy.
Współlokator
umysłowy parsknął śmiechem, widząc zbaraniałą i wkurzoną minę chłopaka. W sumie
dobrze, że Arisu nie zdecydowała się jeszcze na koniec wrednie uśmiechnąć, bo
rozjuszyłoby to go jeszcze bardziej, a tego zdecydowanie nie chciała, bo już
wyglądał jakby chciał znów rozpłatać jej głowę zaciskanym w ręce dyskiem.
Ale jak
to „rude szczęście” ma w zwyczaju działać, z któregoś krańca lasu dało się
słyszeć wesołe pogwizdywania, łatwo rozpoznawalne jako starszego Stojanov, co
skłoniło niebieskie baranie runo do ostatniego nienawistnego spojrzenia w
stronę rudzielca i wycofanie się chyłkiem w przeciwległe chaszcze. Tuż po tym
Satoru pojawił się w zasięgu wzroku taszcząc ze sobą pełny kanister oraz coś,
co zapewne było częścią zamienną. I chociaż nieco zirytowana jego brakiem
poczucia czasu, musiała przyznać, że gdy go zauważyła poczuła coś na kształt
ulgi.
- „Miałem rację.”
- Hm?
- „Twój „tatko” naprawdę załatwia szemrane
interesy.”
- Nie obchodzi mnie to.
- „O, doprawdy? Nawet jeśli ma to coś
wspólnego z beyblade?”
- W szczególności.
Naprawiając
silnik próbował wyjaśnić kilka(naście) najważniejszych fachowych nazw danych
fragmentów helikoptera. Jednak jedyne, co słyszała, to jakieś niewyraźnie i
pozbawione sensu określenia i zanim się zorientowała …
Przysnęła
z twarzą opartą na szybie.
- nieokreślony
czas później -
Gdyby
Matuszka Rosja potrafiła mówić, to teraz mogłaby brzmieć tak: „Stęskniliście
się za śniegiem? To teraz patrzcie i podziwiajcie ten cud natury!”
Dla
cudownie prawie wyspanej rudowłosej bardziej zajmujący był teren, na którym się
znajdowali. I nie, nie chodzi o śnieg i ogromną ilość drzew iglastych, a o dach
„lądowisko”. Zastanawiało ją, kto wpadł na pomysł wybudowania domu na środku,
bądźmy szczerzy niczego. (Weź, bo
Matuszka Rosja się obrazi.)
- Najprawdopodobniej któryś z rodziny
Stojanov, który naprawdę nie przepadał za ludźmi. - uznała, gdy razem z
ojcem (wciąż nie mogła się przyzwyczaić, by go tak nazywać) przedarli się przez
białe zaspy, sięgające nieco poniżej kolan, aż do pomieszczenia otulające
wszystko i wszystkich falą ciepłego powietrza. Wszystko w akompaniamencie
niestrudzonej paplaniny.
- Najwyższa
pora, żebyś poznała resztę rodziny młoda. - w oczach Satoru migały wesołe
ogniki, choć może to tylko odbijało się światło popołudniowego słońca jak
schodzili po schodach
Rodzina... To słowo, choć takie
jak każde inne ze słownika, wciąż było dla niej czymś niepojętym … czymś
dziwnym. Powiedzmy, że nawet abstrakcyjnym. Definicje oczywiście znała – osoby związane pokrewieństwem i powinowactwem. Nie mogła jednak
zrozumieć jak to ma niby działać. Podobnie jak wataha?
Zanim
się obejrzała, już stała w holu, zdejmując kurtkę i buty. Z głębi domostwa
nadlatywał przyjemny słodki zapach, momentalnie przypominając, że wypadałoby
coś zjeść po całym dniu pełnym niespodziewanych zdarzeń. Miarowe stukanie i
specyficzny odgłos drewnianej posadzki dopełniał Arisu ideę sennego marzenia.
- Satoru,
w końcu! No ileż można latać? - kobiecy głos skupił dziewczynę znów na
rzeczywistości. W wejściu do korytarza stanęła starsza pani we wzorzystym
fartuchu kuchennym oraz czarnych, zapewne farbowanych, włosach spiętych w
schludny kok. (specjalnie zostawiła siwe pasemka?) Niestety więcej nie mogła
dojrzeć. Wszystko dzięki wyprostowanej postawie mężczyzny przed nią.
- Ciebie
też dobrze widzieć Tamaro. - delikatnie uścisnął mniejszą kobitkę.
- Ile
razy mam ci powtarzać, żebyś mówił mi mamo? - spytała odwzajemniając uścisk.
- Póki
ci się nie znudzi. - zaśmiał się, wypuszczając ją z objęć.
- Już
dawno się znudziło. - mruknęła.
- Cóż
poradzę... Uwielbiam jak to robisz. - podniósł figlarnie ręce sygnalizując
kompletną bezradność.
- Ty
się nigdy nie zmienisz – westchnęła pobłażliwie. - I w sumie dobrze. - Nagle
przesunęła się obok mężczyzny, a jej wzrok powędrował prosto na Rudą, która w
zaistniałej sytuacji poczuła się nieco jak w celi, której brak jednej ściany.
Niby możesz wyjść, ale spadniesz prosto na ostre skały.
- Kto …
to? - uśmiech zastąpił wyraz szoku, jakby nie była do końca pewna czy to co
widzi jest prawdziwe.
- Arisu
to jest Tamara Gehabich. Tamaro poznaj Arisu, która … hm ... póki co,
nieoficjalnie jest moją córką. - gestem zaprosił dziewczynę bliżej, a ta powoli
podeszła.
- Póki
co? Nieoficjalnie?
- Później
załatwi się formalności adopcyjne. – podrapał się w tył głowy.
Cisza
ciągnęła się niczym las za budynkiem, ale rudzielec skupił się jedynie na dwóch
osobach przed nią. Satoru obserwującego z delikatnym, nerwowym uśmiechem nieodgadnioną
ekspresję staruszki.
- No
ładnie... No ładnie to tak Satoru, hmm? - wzięła się dziarsko pod boki –
Wyjechać i nawet nie łaska zadzwonić albo chociaż list wysłać, depeszę, że mam
wnuczkę?! Oj Satoru, Satoru, myślałam, że wiesz jak się powinno zachowywać w
takiej sytuacji.
- Chciałem
was jakoś poinformować, ale w mieście ani nie było zasięgu, ani poczta nie
działała. To uznałem, że zrobię wam niespodziankę na rocznicę. - próbował się
usprawiedliwić.
- Gdzie
ty z nią byłeś?! Zadupie, a nie miasto!
- Tam
znalazłem najbliższy szpital...
- A w
coś ty ją wpakował, że do szpitala musieliście lecieć? A zresztą wyjaśnisz mi
wszystko przy herbacie. No sio do kuchni, wodę nastawić! Matko co za chłop. -
westchnęła sfrustrowana - Chodź do salonu Arisu, rozgrzejesz się przy kominku. No
i witamy w naszych skromnych progach. - uśmiechnęła się ciepło w stronę
dziewczyny.
Kiwnęła
głową kierując się we wskazaną stronę. Tamara sprawiała wrażenie miłej i
rozgarniętej kobiety, aczkolwiek jej błyskawiczne zmiany nastroju nieco
gmatwały ten obraz...Wychodzi na to, że lepiej jej nie drażnić.
I to
nazwisko... Ona raczej nie jest spokrewniona z Satoru.
- Ciekawe
czy ją też poznam. - mruknęła do siebie, siadając na fotelu.
----~~~~~
- Naprawdę
nie masz wyobraźni.
-
Przecież to ładne imię.
-
Dobrze wiesz, że oba znaczą dokładnie to samo. Już pomijam fakt, że wymawia się
je tak samo.
- Oj
tam…
- A
później to będziesz miał problem, żeby odróżnić jedną od drugiej.
-
Myślę, że jednak dam radę.
…
- One
naprawdę są do siebie siostrzanie podobne.
- Wiem…
-
Chciała bliźniaczki.
- I
dwóch chłopców dla równowagi.
- To
już był twój pomysł.
…
…
-
Uznałem, że to imię jej pasuje.
-
Czemu?
- Nie
wiem… Po prostu…
-------~~~~~~~
-
Gdybym cię nie znała młodzieńcze, uznałabym, że bajdurzysz. – pani Gehabich
odstawiła filiżankę na stolik po wysłuchaniu całości historii, w którą nawet
Arisu miałaby trudność uwierzyć, gdyby nie to, że sama była jednym z głównych
bohaterów opowieści. – Niemniej masz świadka, który potwierdzi prawdziwość
twojej relacji. – spojrzała dobrodusznie na nieco spiętą ... em ... wnuczkę.
- Wtedy
sama nie byłam pewna czy to rzeczywistość – wyznała wpatrując się w ciemną
ciesz i zaciskając palce na naczyniu.
- No, skoro
jesteś tu z nami, to prawdopodobnie tak. Chyba, że sen nadal trwa, a wszystko,
co nas otacza to iluzja… Spokojnie, tylko żartuje. – zreflektowała się
napotykając zmieszane spojrzenie młodej. – Powiedz Arisu, a jak podobał ci się
lot z Satoru? Dało się znieść?
- Ujdzie,
tylko sprzęt strasznie hałasuje i … - podskórnie wyczuwając, że szczerą opinią
jedyne, co może urazić, to męska duma rodziny Stojanov – Satoru ma okropny gust
muzyczny.
Wyżej
wspomniana „męska duma” zakrztusiła się herbatką, a Tamara zaczęła się bez
skrępowania śmiać.
- Czyli
mamy to samo zdanie na ten temat dziecinko.
- Bez
przesady… Naprawdę jest taki zły?
- Jak
twoje umiejętności kulinarne mój drogi.
- Więc,
to dlatego wyłączyłaś wtedy radio. – Satoru mruknął masując kark. – A właśnie
Tamaro, Michael jest w domu? – zgrabnie przeszedł na inny temat.
- Nie.
Wyjechał na jakąś konferencję naukową. Ale znasz go, on i tak większość czasu
najczęściej przesiaduje w pracowni… Słowo daję, mam męża pracoholika.
- Taki
urok naukowców jak widać.
-
Szalonych naukowców młodzieńcze, szalonych i uroczych. Bo przez coś musiałam
się w nim zakochać, prawda? – wzięła kolejny łyk naparu.
- Jakiś
powód zawsze musi być – przyznał kompromisowo Satoru. – A co z …?
Nieoczekiwanie
dało się słyszeć różne szurania, postukiwania i trzask zamykanych drzwi w dosyć
szybkim tempie niczym goniec z ważną wiadomością.
-
Właśnie idzie – wesoło zakomunikowała Tamra. – Jak zwykle w idealnym momencie.
-
Dobrze ją będzie znów zobaczyć. Albo spotkać pierwszy raz, nie młoda?
Czyli nie jesteśmy sami
„Ty mnie pytasz czy stwierdzasz?”
Im
bardziej postać się zbliżała, tym stukotanie stawało się wyraźniejsze, a Ari
zwalczała w sobie przemożną chęć rozkruszenia ciastka między palcami.
Przynajmniej filiżankę odstawiła już dawno, aby nie odłamać żadnej części.
„Czyżby stresik rudzielcu? A podobno nic
nie czujesz.”
…
-
Babciu, widziałam helikopter! Czy to znaczy, że tata … - pełen podekscytowania
głos, zdecydowanie kobiecy i młody umilkł równie szybko jak się pojawił.
Nie
wytrzymała.
Spojrzała
w stronę, z której przybiegła postać.
…!?
Wypieki
na policzkach spowodowane pośpiechem.
Blada
karnacja.
Brązowe
oczy pełne zaskoczenia.
I
długie, kaskadowo opadające na plecy
Rude
włosy
Nawet
donośny, wariacki śmiech w głowie nie mącił jej umysłu tak jak zwykle miał w
zwyczaju.
- Tak
moja droga, wrócił. Jak widzisz z towarzyszką. Satoru czy mógłbyś…?– staruszka
nie dała się zbić z pantałyku.
Odkaszlnął
w zaciśniętą pięść i podszedł do stojącej skonfundowanej dziewczyny. – Alice
poznaj proszę Arisu. – podszedł do fotela delikatnie prowadząc również
długowłosą – Możesz mi nie wierzyć, ale to jest twoja siostra. Teraz
nieoficjalnie, oczywiście do czasu. – musiał ustanowić nowy rekord wiecznego
uśmiechu i niewygodnych powitań.
- Umm …
C-cześć?... – pomachała lekko dłonią.
Równie
oszołomiona, co rówieśniczka Ari skinęła głową nie mogąc wykrztusić sensownego
słowa. To było po prostu zbyt nierealne.
„Teraz to będziemy wieść iście ciekawe
życie, nie ruda?”
------------------
Kaosu: Dzisiaj podsumowania raczej nie będzie... Nie do końca przez problemy techniczne.
Shizuka:
*irytacja lv trzymajcie gaśnice w pogotowiu* Yuna, do stu tysięcy piór, wyłaź
stamtąd! Do Narni i tak nie tędy się wchodzi.
Ja:
*siedzi zamknięta w szafie i piszczy cicho*
Kaosu:
To chyba odmowa.
Shin:
No, ale sam przyznasz, że to trochę głupio ukrywać się ze wstydu w szafie, bo rozdział
późno wyszedł.
Hiromi:
*kręci z politowaniem głową* Zamiast w Bieszczady to ta spierdzieliła do mebla…
Aaron:
Jakieś pomysły jak zmusić autorkę do wyjścia?
Shin:
Kaosu aktualnie próbuje na czekoladę.
Kaosu:
*siedzi na górze mebla z wędką w ręce, a jako wabik – czekolada* Na razie nic
na to nie bierze. *odłamuje kostkę i zarzuca wędką znowu*
Hiromi:
Lepsze słowo byłoby: degustuje.
Aaron:
Tylko nie zeżryj wszystkiego pomidorze.
Hiromi: ... Kim,na co ci ten nożyk?!
Kim:
*niewinnie* Chciałam tylko pomóc przekonać Yun-chan do wyjścia.
Shin: A
na „Szóstkę Wron” próbowaliście?
Aaron:
Aktualnie Ari czyta…
*bliżej
nieokreślone łupnięcie wewnątrz szafy*
Hiromi: *rusza na poszukiwania wytrychów*
Shizuka:
I miej tu Yunę za autora…
See ya!
See ya!
Wow ciekawie. Przez tą Rosje przypomina mi się postac, którą wymyśliłam i niby pochodziła z tego kraju. Rozdział jest super
OdpowiedzUsuńMiju: nom poparcie wielkie
Aaron: Matuszka Rosja domem dla tylu postaci...
OdpowiedzUsuńKaosu: No widzisz Yuna, nikt tu ci głowy urwać nie chce. ^^
Shizuka: *mruczy* Jeszcze...
Kim: Shhh, Shizu-chan!
*kolejny stuk w szafie*
Miju: Mi wiele razy chcieli i jeszcze żyje. Idę zmuszać Ashare do pisania rozdziałów
OdpowiedzUsuńJa: Nie uda ci się!
Shizuka: *wzrusza ramionami* Chcieć, a móc to dwie różne rzeczy.
UsuńHiromi: Ze zmuszaniem autorki jest ten problem, że często nie działa.
*podchodzi do szafy i sprzedaje jej mocnego kopniaka* Yuna - san wyłaź
OdpowiedzUsuńJenny: Delikatność motyla
Ja: Pierdol się
Izumi: Już, już Angel, referat masz z głowy ^^'
Ja: Pomyśl o środzie
Jenny: Wiesz, przypadki chodzą po ludziach :)
Ja: No taaak *psycho uśmiech* Mniejsza, to w środę, a póki co...
Jessie: *z piernikami w rękach* Ooo Alice i Arisu będą siostryczkami ^^
Shadow: Dwie rude...żeby ich rodzice nie pomylili xD
Spectra: Pomylili to się twoi rodzice, że cię ze szpitala zabrali
Shadow: -.- Wal się.
Ja: Tak, to był ten ogarnię ty kom...Stop *obraca się w stronę Ekip* Przecież miałam zabić Spectrę, Jessego, Anubiasa i Hydrona! *łapie za siekierę i idzie z mordem w oczach*
Jessie: Powodzenia ;*
Jenny: Fafiction dobrze na nią nie działają xD
*w tle słychać wrzaski i uderzenia siekiery o podłogę i ściany*
Ja: *przytłumione mruczenie*
UsuńKaosu: To chyba znaczyło "nie ma mowy", "do niczego mnie nie zmusicie!" Lub "jakie fanfiction?"
Hiromi: Do tej roboty trzeba trochę finezji. *zaczyna mocowac się z zamkiem*
Kaosu: Too, mogę sobie wziąć czekoladę?
Hiromi: Jedz, na zdrowie.
Aaron: I na próchnice.
Kim: Póki co Risu-chan i Aliś można rozpoznać po długości włosów.^^
Aaron: Jakoś nie mogę wyobrazić sobie rodziców Shadowa jako w pełni zdrowych psychicznie. No wiecie, nie daleko pada jabłko od jabłoni. ;)
Hiromi: *nie przerywając pracy* To raczej nie kwestia genów, ale jakiegoś nieszczęśliwego wypadku.
Kaosu: Ale, że niby co sugerujesz? Że w dzieciństwie cegłą w głowę oberwał?
Hiromi: Bardziej stawiałabym na ciężki mebel lub coś.
Aaron: Lodówka?
Hiromi: No, mniej więcej.
Kim: *podpatruje sceny mordu siekierą z zafascynowaniem*
Miju: U mnie się udaje często na dodatek musiała na 13 rozdziale zakończyć a ja chce się zemścić na Kyoy!!!!!
OdpowiedzUsuńJa: Spokojnie wiem że cb nie wolno budzić tornadem.
Miju: Szkoda że ten pacan nie rozumie