niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział 6: Alright then, I don't know what just happened, but I don't really care...


Nie waż się
 
Nie patrz w dół

Nie…

Spojrzałam

…Szlag

Gdzieś na dole mini samochodziki sunęły po spirali asfaltowej, podziurawionej wstęgi, tam niżej znanej jako „całkiem porządna” droga, która wyraźnie odcinała się od całej, zdecydowanie białej, reszty.
Dla ptaków makieta albo inaczej świat zawirował niczym barwny kalejdoskop przed oczami, zanim zdecydowała się w końcu odkleić wzrok od szyby i tego bezmiaru powietrza za szybą. Już od godziny prześladowała ją wizja ciała spadającego z tej wysokości, które z głuchym trzaskiem upada nienaturalnie wykręcone na beton, przy odrobinie (nie)szczęścia również na maskę auta,  w rosnącej kałuży krwi. Tylko czemu akurat musi być to jej ciało, a nie na przykład Balkova?
- Pierwszy raz w powietrzu? – Satoru przekrzyczał ryk silnika. W ciemnych szkłach odbiła się sylwetka rudzielca w starej bluzie.
Kiwnęła lekko głową ponownie układając się w fotelu.
Na co ja się kurna zgodziłam?
Widząc po raz pierwszy helikopter spokojnie stojący na szpitalnym dachu uznała, że lot nie może być aż taki zły. I w sumie zaliczyłoby się to do grupy „najprawdziwszych prawd”.
Gdyby nie wysokość.
Oraz fakt, że przy każdym wychyleniu maszyny czuła jakby miała niechybnie wypaść przez drzwi mimo zapiętych pasów. Przy czym kontrola, czy aby na pewno są zapięte odbywała się co około 15 minut.
- Ty raczej nie zostaniesz asem przestworzy Ruda.
A to wszystko tylko dlatego, że a) Stojanov zwyczajnie nie posiadał innego środka transportu i b) musiał od razu lecieć wypełnić jakieś zlecenie, dodatkowo wcześniej przestrzegł Risu, żeby zanadto nie zaznaczała swojej obecności. (Koleś załatwia jakieś szemrane interesy czy co?)
- Lepiej będzie jeśli się prześpisz – poradził nie odrywając wzroku od trasy, no chyba, że ma rozbieżnego zeza. – Przed nami jeszcze długa droga.
Perspektywa oglądania krajobrazu z lotu ptaka coś jej się nie uśmiechała, więc usadowiła się, na tyle ile mogła, wygodnie i, przy akompaniamencie warkotu silnika oraz płat śmigła, zasnęła.
.
.
.
.
.
.
Znowu tutaj

Nawet teraz nie dadzą ci spokoju?

Nie wiedziała, przed czym ucieka. Nie chciała spojrzeć do tyłu. Przecież to nie było ważne, tylko sama świadomość, że coś tam jest za tobą i chce cię dopaść niepokoi ... nie, przeraża. A więc powtórnie mijała obskurne kraty i szukała schodów, które prowadzą do upragnionej wolności.

Wyjście jest zawsze wyżej, prawda rudzielcu?

Ledwo przeskoczyła zapadnię wbudowaną w podłogę, która nagle się otworzyła. Nie mogła pozwolić sobie w nią wpaść. Tam na dole czekało już tylko jedno…
Śmierć dla tych, którzy nie spełnili oczekiwań. Którzy przegrali.

Dla takich jak on … czyż nie?

Chociaż nigdzie nie było widać, żadnej żywej duszy … heh, no właśnie żywej. Słyszała. Przeciągłe krzyki cichnące wraz z coraz dalszym spadaniem w przepaść, zbyt głośnie jak na skrajnie wyczerpane organizmy. Przeraźliwe wrzaski pełne cierpienia w akompaniamencie świstu bata. Płacz. Zawodzenie. Co niektóre delikatnie przytłumione przez grube kamienne ściany.
Lodowaty dreszcz przeszył jej plecy. Już wiedziała.

Przeraża cię cierpienie innych? A może coś innego, hm?

Im dalej zagłębiała się w korytarz, ignorując palący ból w nogach i płucach, tym wszystko coraz mniej przypominało Opactwo. Zniknęły cele, mętne światło żarówek zastąpiła nienaturalna poświata albo to ona przyzwyczaiła się do wszechobecnego mroku.
Coś lepkiego kleiło jej się do stóp. Na ścianach zaś widniały ślady po ludzkich paznokciach pokryte czerwoną posoką. A gdy chciała zetrzeć pot z twarzy zauważyła, że jej dłonie zamiast normalnej bladości są pokryte czymś … bordowym.
Całe we krwi… Czyjej krwi?

Jakie to uczucie mieć niewinną krew na rękach? 

Z jeszcze większą zgrozą zauważyła, że cienie zbliżają się do niej w zastraszającym tempie, a nigdzie nie było widać żadnej luki, gdzie można było by się schować.

Jak to jest? Własna ciemność przeciwko tobie?

Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy tuman czarnego dymu owinął się wokół niczym całun.

Czas się zbudzić âŝerica.

Ruda momentalnie podniosła ciężkie powieki.
- Idealny moment sobie wybrałaś wiewiórko… Mamy nieplanowany postój. – zakomunikował kapkę ironicznie współlokator arisowskiego umysłu.
Faktycznie wyłączony silnik i Satoru uwijający się gdzieś za podniesioną maską stanowił dobry powód do zadania pytań. Ale ledwo wygramoliła się z wnętrza stalowej, podniebnej bestii…
- Obudziłem cię? … Matko, chyba ci ten sen na zdrowie jednak nie wyszedł… No nic. Ari mam dwie wiadomości. Jak się pewnie domyślasz dobrą i złą. Zła jest taka, że brakło nam paliwa, no i jedną część silnika szlag trafił. Dobra wiadomość – niedaleko stąd powinno być miejsce, gdzie znajdę i jedno, i drugie. A ty może lepiej zostań tutaj.
Nie do końca kontaktując ze światem kiwnęła głową, co ten starszy wziął za swoistą zgodę na wcześniejszą propozycję i oddalił się, z przestrogą, aby Arisu nie bawiła się w odkrywcę i pilnowała inwentarza.
- Wiesz co rudzielcu?
- Hm? – mruknęła oglądając swoje białe dłonie, ale poza strupami nic innego nie dostrzegła, co przyjęła ze swoistą ulgą.
- Twój „tatko” albo jest cholernie nierozgarnięty, albo serio załatwia jakieś szemrane interesy.
- Mhm.
- Przynajmniej udawaj, że mnie słuchasz.
- Przynajmniej udawaj, że ciebie nie ma.
- Sorki Ruda, to niewykonalne. Ja  powstałem, żeby uprzykrzać twoją egzystencję.
- kilkanaście minut później –
Nie mogła pojąć, z jakiego miejsca koleś ma niby wytrzasnąć pomoc. Przecież od trzech stron polankę otaczał las, czwarta kończyła się klifem, a za nim ciągnęło się, błękitne i gładkie jak ten przed chwilą wypolerowany stół, morze. I gdzie tu kurna masz niby cywilizację?!
Nie to, że się nudziła.
Ale tak, zdążyła spenetrować królestwo Stojanova – helikopter - i znaleźć w nim książkę, podręcznik do fizyki, scyzoryk, pudełko po żarciu na wynos, instrukcję do telefonu i mikrofalówki oraz pierdyliard innych dziwnych rzeczy, które w takiej maszynie znaleźć się nie powinny. Ogarnęła już piętnaście sposobów na samobójstwo/morderstwo (z czego sześć bazujących na skoku w dół) wykorzystując otaczający obszar i była w trakcie wymyślania szesnastego. Obserwowała tajne życie mrówek, póki te nie znikły kompletnie w trawsku, a na dodatek kilka ją ugryzło. Zaplotła własnoręcznie kilkanaście mini warkoczyków na głowie, co zapewne utworzyło z włosów tak zwany artystyczny nieład czy też abstrakcję szalonego artysty.
Wcale się nie nudziła.
Nie sądziła, że Satoru ją porzuci. Bo przecież po co miałby? Przecież nawet jeśli, to nie certolił by się z nią tylko od razu zrobiły co chciał i problem z głowy. Tylko, że coś takiego nie ma zwyczajnie sensu, a swojego sprzętu na pastwę losu też by nie zostawił. Niemniej jednak ziarenko niepewności kiełkowało daleko na tyłach świadomości.
Zmęczona bezsensownym liczeniem kroków od urwiska do fantazyjnie rosnącego krzaczka przysiadła pod jednym z wielu rozłożystych drzew z przeświadczeniem, że najprawdopodobniejszym sposobem na zejście jest wyłącznie zemrzenie z nudów.
Leniwe powiewy wietrzyku sprawiły, że wymęczone i tak powieki same zaczęły opadać w dół. Gdzieś tam dalej w chaszczach przemknął jakiś cień, ale uznała, że jej mizerny wygląd i „fryzura” zapewne spłoszyły jakieś bogu ducha winne zwierzątko. A wszystko szumiało, szumiało i … szumiało sobie dalej, gdy przeciągły, raniący nieco uszy świst przeciął powietrze. Zdecydowanie zbyt znajomy, żeby mogła go sobie ot tak zignorować. Zaskakująco jak na umęczeńca, sprawnie odsunęła się od drzewa, na tyle wcześnie, aby dostrzec pędzący dysk, który po około sekundzie wbił się w głęboko korę. Blisko miejsca, gdzie wcześniej opierała głowę. Zapiekł ją mocno policzek.
No i cały misterny plan „nie rzucania się w oczy” szlag trafił.
Nie za bardzo przejmując się i nie tracąc czasu na rozmyślanie w stylu „jeszcze chwilę i nie byłoby co zbierać z mojej głowy” (Ale mogłabyś zostać bezgłowym jeźdźcem. ^^ - Kim). Kilkoma susami znalazła się obok miejsca, skąd, prawdopodobnie, celował i strzelał agresor. Prawy sierpowy, który wyłonił się z cienia utwierdził ją w przypuszczeniach. Zdecydowanie złapała go za nadgarstek i przerzuciła przez bark na polanę, dawno wyuczonym ruchem. (Twoja szkoła Petrov.) Szykowała się do kontrataku…
- No dalej na co czekasz?! Jeszcze wam mało po tym wszystkim?! Dość już narobiliście!
Zatrzymała się zdezorientowana w pół kroku.
Chwila
- O czym ty…?
- Nie udawaj głupiej! Przecież doskonale wiesz. – fuknął i kontynuował swój monolog nie szczędząc ciekawych określeń dla „nich” i Ari, która zmęczona i kompletnie nieogarniająca tematu przysiadła na najbliższej skale sunąc wzrokiem za swoim niedoszłym napastnikiem kroczącym w te i we w te oraz z powrotem. Przynajmniej zdążyła bliżej się mu przyjrzeć, gdy niestrudzenie wypluwał z siebie kolejne epitety.
A ja myślałem, że twój kolor włosów jest dziwny.”
Faktycznie, niebieskie kręcone włosy chłopaka, kojarzące się Risu z baranim runem i niebieskie oczy śmiało mogły rywalizować z fryzem Rosjanki, w kategorii „niedoszłe ofiary fryzjera.” A widok siniaka pod jego okiem był jakoś dziwnie satysfakcjonujący.
To idiotyczne.
„Chociaż od boku to pewnie świetnie wygląda. No wiesz, koleś z niebieskim runem zamiast włosów, zmyślający na rudzielca w starej bluzie, a w tle – helikopter.”
Głupota.
„Szkoda, że nie mam jak tego nagrać.”
Musi na kimś wyładować nadmiar emocji?
„Nawijając jak oszalały, niczym seria z pistoletu szybkostrzelnego? Serio?”
Irytujące.
„No patrz, w czymś się jednak zgadzamy.”
.
.
.
.
.
„Co ty na to, żeby zrzucić go z klifu? Tak zastosować punk 5 na przykład… Taka śliczna cyferka...”
Całkiem kuszące.
Nie.
Jęk zawodu zawibrował w całej objętości czaszki.
„Czemu? Wyświadczymy tym światu ogromną przysługę.”
Nie, po prostu.
„Gdzie twoja radość z życia ruda?”
Nazywasz to rad…
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – błękitno włosy przerwał te jakże pasjonującą dyskusję z drugim samym sobą.
- Jak będzie coś interesującego.
- No tak, w końcu musieli cię poinformować o celu… Przejęciu beya, który nie bez powodu był tam zamknięty!
„O, no proszę.”
Bey, co?
- Ale wam parszywcy najwyraźniej to nie przeszkadzało! Ślepi idioci w dodatku bez cienia honoru!
„I znowu zaczyna. No weźże rudzielcu, ten koleś nawet mnie wnerwia, a to już sztuka.”

- Naprawdę schlebiasz, szkoda tylko, że nieprawdzie – nonszalancko podrapała się nad uchem. – Nie mam kurna pojęcia czemu akurat do mnie masz wyrzuty z morałami i komu prawisz komplementy. Z twojej wypowiedzi nie dowiedziałam się niczego, a nawet zasobu słownika nie poszerzyłam. Jednakże stoimy przed czynem dokonanym, przez który chciałeś, ba próbowałeś mnie zabić. I to, mimo cholernego zmęczenia, skłoniło mnie do przemyśleń. Czy czuć litość i politowanie dla twojej głupoty oraz dociekać prawdy, czy zrzucić cię bezceremonialnie z klifu. Bo do konsensusu i tak nie dojdziemy.
Współlokator umysłowy parsknął śmiechem, widząc zbaraniałą i wkurzoną minę chłopaka. W sumie dobrze, że Arisu nie zdecydowała się jeszcze na koniec wrednie uśmiechnąć, bo rozjuszyłoby to go jeszcze bardziej, a tego zdecydowanie nie chciała, bo już wyglądał jakby chciał znów rozpłatać jej głowę zaciskanym w ręce dyskiem.
Ale jak to „rude szczęście” ma w zwyczaju działać, z któregoś krańca lasu dało się słyszeć wesołe pogwizdywania, łatwo rozpoznawalne jako starszego Stojanov, co skłoniło niebieskie baranie runo do ostatniego nienawistnego spojrzenia w stronę rudzielca i wycofanie się chyłkiem w przeciwległe chaszcze. Tuż po tym Satoru pojawił się w zasięgu wzroku taszcząc ze sobą pełny kanister oraz coś, co zapewne było częścią zamienną. I chociaż nieco zirytowana jego brakiem poczucia czasu, musiała przyznać, że gdy go zauważyła poczuła coś na kształt ulgi.
- „Miałem rację.”
- Hm?
- „Twój „tatko” naprawdę załatwia szemrane interesy.”
- Nie obchodzi mnie to.
- „O, doprawdy? Nawet jeśli ma to coś wspólnego z beyblade?”
- W szczególności.
Naprawiając silnik próbował wyjaśnić kilka(naście) najważniejszych fachowych nazw danych fragmentów helikoptera. Jednak jedyne, co słyszała, to jakieś niewyraźnie i pozbawione sensu określenia i zanim się zorientowała …
Przysnęła z twarzą opartą na szybie.

- nieokreślony czas później -

Gdyby Matuszka Rosja potrafiła mówić, to teraz mogłaby brzmieć tak: „Stęskniliście się za śniegiem? To teraz patrzcie i podziwiajcie ten cud natury!”
Dla cudownie prawie wyspanej rudowłosej bardziej zajmujący był teren, na którym się znajdowali. I nie, nie chodzi o śnieg i ogromną ilość drzew iglastych, a o dach „lądowisko”. Zastanawiało ją, kto wpadł na pomysł wybudowania domu na środku, bądźmy szczerzy niczego. (Weź, bo Matuszka Rosja się obrazi.)
- Najprawdopodobniej któryś z rodziny Stojanov, który naprawdę nie przepadał za ludźmi. - uznała, gdy razem z ojcem (wciąż nie mogła się przyzwyczaić, by go tak nazywać) przedarli się przez białe zaspy, sięgające nieco poniżej kolan, aż do pomieszczenia otulające wszystko i wszystkich falą ciepłego powietrza. Wszystko w akompaniamencie niestrudzonej paplaniny.
- Najwyższa pora, żebyś poznała resztę rodziny młoda. - w oczach Satoru migały wesołe ogniki, choć może to tylko odbijało się światło popołudniowego słońca jak schodzili po schodach
Rodzina... To słowo, choć takie jak każde inne ze słownika, wciąż było dla niej czymś niepojętym … czymś dziwnym. Powiedzmy, że nawet abstrakcyjnym. Definicje oczywiście znała – osoby związane pokrewieństwem i powinowactwem. Nie mogła jednak zrozumieć jak to ma niby działać. Podobnie jak wataha?
Zanim się obejrzała, już stała w holu, zdejmując kurtkę i buty. Z głębi domostwa nadlatywał przyjemny słodki zapach, momentalnie przypominając, że wypadałoby coś zjeść po całym dniu pełnym niespodziewanych zdarzeń. Miarowe stukanie i specyficzny odgłos drewnianej posadzki dopełniał Arisu ideę sennego marzenia.
- Satoru, w końcu! No ileż można latać? - kobiecy głos skupił dziewczynę znów na rzeczywistości. W wejściu do korytarza stanęła starsza pani we wzorzystym fartuchu kuchennym oraz czarnych, zapewne farbowanych, włosach spiętych w schludny kok. (specjalnie zostawiła siwe pasemka?) Niestety więcej nie mogła dojrzeć. Wszystko dzięki wyprostowanej postawie mężczyzny przed nią.
- Ciebie też dobrze widzieć Tamaro. - delikatnie uścisnął mniejszą kobitkę.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mówił mi mamo? - spytała odwzajemniając uścisk.
- Póki ci się nie znudzi. - zaśmiał się, wypuszczając ją z objęć.
- Już dawno się znudziło. - mruknęła.
- Cóż poradzę... Uwielbiam jak to robisz. - podniósł figlarnie ręce sygnalizując kompletną bezradność.
- Ty się nigdy nie zmienisz – westchnęła pobłażliwie. - I w sumie dobrze. - Nagle przesunęła się obok mężczyzny, a jej wzrok powędrował prosto na Rudą, która w zaistniałej sytuacji poczuła się nieco jak w celi, której brak jednej ściany. Niby możesz wyjść, ale spadniesz prosto na ostre skały.
- Kto … to? - uśmiech zastąpił wyraz szoku, jakby nie była do końca pewna czy to co widzi jest prawdziwe.
- Arisu to jest Tamara Gehabich. Tamaro poznaj Arisu, która … hm ... póki co, nieoficjalnie jest moją córką. - gestem zaprosił dziewczynę bliżej, a ta powoli podeszła.
- Póki co? Nieoficjalnie?
- Później załatwi się formalności adopcyjne. – podrapał się w tył głowy.
Cisza ciągnęła się niczym las za budynkiem, ale rudzielec skupił się jedynie na dwóch osobach przed nią. Satoru obserwującego z delikatnym, nerwowym uśmiechem nieodgadnioną ekspresję staruszki.
- No ładnie... No ładnie to tak Satoru, hmm? - wzięła się dziarsko pod boki – Wyjechać i nawet nie łaska zadzwonić albo chociaż list wysłać, depeszę, że mam wnuczkę?! Oj Satoru, Satoru, myślałam, że wiesz jak się powinno zachowywać w takiej sytuacji.
- Chciałem was jakoś poinformować, ale w mieście ani nie było zasięgu, ani poczta nie działała. To uznałem, że zrobię wam niespodziankę na rocznicę. - próbował się usprawiedliwić.
- Gdzie ty z nią byłeś?! Zadupie, a nie miasto!
- Tam znalazłem najbliższy szpital...
- A w coś ty ją wpakował, że do szpitala musieliście lecieć? A zresztą wyjaśnisz mi wszystko przy herbacie. No sio do kuchni, wodę nastawić! Matko co za chłop. - westchnęła sfrustrowana - Chodź do salonu Arisu, rozgrzejesz się przy kominku. No i witamy w naszych skromnych progach. - uśmiechnęła się ciepło w stronę dziewczyny.
Kiwnęła głową kierując się we wskazaną stronę. Tamara sprawiała wrażenie miłej i rozgarniętej kobiety, aczkolwiek jej błyskawiczne zmiany nastroju nieco gmatwały ten obraz...Wychodzi na to, że lepiej jej nie drażnić.
I to nazwisko... Ona raczej nie jest spokrewniona z Satoru.
- Ciekawe czy ją też poznam. - mruknęła do siebie, siadając na fotelu.
----~~~~~
- Naprawdę nie masz wyobraźni.
- Przecież to ładne imię.
- Dobrze wiesz, że oba znaczą dokładnie to samo. Już pomijam fakt, że wymawia się je tak samo.
- Oj tam…
- A później to będziesz miał problem, żeby odróżnić jedną od drugiej.
- Myślę, że jednak dam radę.
- One naprawdę są do siebie siostrzanie podobne.
- Wiem…
- Chciała bliźniaczki.
- I dwóch chłopców dla równowagi.
- To już był twój pomysł.
- Uznałem, że to imię jej pasuje.
- Czemu?
- Nie wiem… Po prostu…
-------~~~~~~~
- Gdybym cię nie znała młodzieńcze, uznałabym, że bajdurzysz. – pani Gehabich odstawiła filiżankę na stolik po wysłuchaniu całości historii, w którą nawet Arisu miałaby trudność uwierzyć, gdyby nie to, że sama była jednym z głównych bohaterów opowieści. – Niemniej masz świadka, który potwierdzi prawdziwość twojej relacji. – spojrzała dobrodusznie na nieco spiętą ... em ... wnuczkę.
- Wtedy sama nie byłam pewna czy to rzeczywistość – wyznała wpatrując się w ciemną ciesz i zaciskając palce na naczyniu.
- No, skoro jesteś tu z nami, to prawdopodobnie tak. Chyba, że sen nadal trwa, a wszystko, co nas otacza to iluzja… Spokojnie, tylko żartuje. – zreflektowała się napotykając zmieszane spojrzenie młodej. – Powiedz Arisu, a jak podobał ci się lot z Satoru? Dało się znieść?
- Ujdzie, tylko sprzęt strasznie hałasuje i … - podskórnie wyczuwając, że szczerą opinią jedyne, co może urazić, to męska duma rodziny Stojanov – Satoru ma okropny gust muzyczny.
Wyżej wspomniana „męska duma” zakrztusiła się herbatką, a Tamara zaczęła się bez skrępowania śmiać.
- Czyli mamy to samo zdanie na ten temat dziecinko.
- Bez przesady… Naprawdę jest taki zły?
- Jak twoje umiejętności kulinarne mój drogi.
- Więc, to dlatego wyłączyłaś wtedy radio. – Satoru mruknął masując kark. – A właśnie Tamaro, Michael jest w domu? – zgrabnie przeszedł na inny temat.
- Nie. Wyjechał na jakąś konferencję naukową. Ale znasz go, on i tak większość czasu najczęściej przesiaduje w pracowni… Słowo daję, mam męża pracoholika.
- Taki urok naukowców jak widać.
- Szalonych naukowców młodzieńcze, szalonych i uroczych. Bo przez coś musiałam się w nim zakochać, prawda? – wzięła kolejny łyk naparu.
- Jakiś powód zawsze musi być – przyznał kompromisowo Satoru. – A co z …?
Nieoczekiwanie dało się słyszeć różne szurania, postukiwania i trzask zamykanych drzwi w dosyć szybkim tempie niczym goniec z ważną wiadomością.
- Właśnie idzie – wesoło zakomunikowała Tamra. – Jak zwykle w idealnym momencie.
- Dobrze ją będzie znów zobaczyć. Albo spotkać pierwszy raz, nie młoda?
Czyli nie jesteśmy sami
„Ty mnie pytasz czy stwierdzasz?”
Im bardziej postać się zbliżała, tym stukotanie stawało się wyraźniejsze, a Ari zwalczała w sobie przemożną chęć rozkruszenia ciastka między palcami. Przynajmniej filiżankę odstawiła już dawno, aby nie odłamać żadnej części.
„Czyżby stresik rudzielcu? A podobno nic nie czujesz.”
- Babciu, widziałam helikopter! Czy to znaczy, że tata … - pełen podekscytowania głos, zdecydowanie kobiecy i młody umilkł równie szybko jak się pojawił.
Nie wytrzymała.
Spojrzała w stronę, z której przybiegła postać.
…!?
Wypieki na policzkach spowodowane pośpiechem.
Blada karnacja.
Brązowe oczy pełne zaskoczenia.
I długie, kaskadowo opadające na plecy
Rude włosy
Nawet donośny, wariacki śmiech w głowie nie mącił jej umysłu tak jak zwykle miał w zwyczaju.
- Tak moja droga, wrócił. Jak widzisz z towarzyszką. Satoru czy mógłbyś…?– staruszka nie dała się zbić z pantałyku.
Odkaszlnął w zaciśniętą pięść i podszedł do stojącej skonfundowanej dziewczyny. – Alice poznaj proszę Arisu. – podszedł do fotela delikatnie prowadząc również długowłosą – Możesz mi nie wierzyć, ale to jest twoja siostra. Teraz nieoficjalnie, oczywiście do czasu. – musiał ustanowić nowy rekord wiecznego uśmiechu i niewygodnych powitań.
- Umm … C-cześć?... – pomachała lekko dłonią.
Równie oszołomiona, co rówieśniczka Ari skinęła głową nie mogąc wykrztusić sensownego słowa. To było po prostu zbyt nierealne.
„Teraz to będziemy wieść iście ciekawe życie, nie ruda?”
------------------
Kaosu: Dzisiaj podsumowania raczej nie będzie... Nie do końca przez problemy techniczne.
Shizuka: *irytacja lv trzymajcie gaśnice w pogotowiu* Yuna, do stu tysięcy piór, wyłaź stamtąd! Do Narni i tak nie tędy się wchodzi.
Ja: *siedzi zamknięta w szafie i piszczy cicho*
Kaosu: To chyba odmowa.
Shin: No, ale sam przyznasz, że to trochę głupio ukrywać się ze wstydu w szafie, bo rozdział późno wyszedł.
Hiromi: *kręci z politowaniem głową* Zamiast w Bieszczady to ta spierdzieliła do mebla…
Aaron: Jakieś pomysły jak zmusić autorkę do wyjścia?
Shin: Kaosu aktualnie próbuje na czekoladę.
Kaosu: *siedzi na górze mebla z wędką w ręce, a jako wabik – czekolada* Na razie nic na to nie bierze. *odłamuje kostkę i zarzuca wędką znowu*
Hiromi: Lepsze słowo byłoby: degustuje.
Aaron: Tylko nie zeżryj wszystkiego pomidorze.
Hiromi: ... Kim,na co ci ten nożyk?!
Kim: *niewinnie* Chciałam tylko pomóc przekonać Yun-chan do wyjścia.
Shin: A na „Szóstkę Wron” próbowaliście?
Aaron: Aktualnie Ari czyta…
*bliżej nieokreślone łupnięcie wewnątrz szafy*
Hiromi: *rusza na poszukiwania wytrychów*
Shizuka: I miej tu Yunę za autora…

See ya!


7 komentarzy:

  1. Wow ciekawie. Przez tą Rosje przypomina mi się postac, którą wymyśliłam i niby pochodziła z tego kraju. Rozdział jest super
    Miju: nom poparcie wielkie

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaron: Matuszka Rosja domem dla tylu postaci...
    Kaosu: No widzisz Yuna, nikt tu ci głowy urwać nie chce. ^^
    Shizuka: *mruczy* Jeszcze...
    Kim: Shhh, Shizu-chan!
    *kolejny stuk w szafie*

    OdpowiedzUsuń
  3. Miju: Mi wiele razy chcieli i jeszcze żyje. Idę zmuszać Ashare do pisania rozdziałów
    Ja: Nie uda ci się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Shizuka: *wzrusza ramionami* Chcieć, a móc to dwie różne rzeczy.
      Hiromi: Ze zmuszaniem autorki jest ten problem, że często nie działa.

      Usuń
  4. *podchodzi do szafy i sprzedaje jej mocnego kopniaka* Yuna - san wyłaź
    Jenny: Delikatność motyla
    Ja: Pierdol się
    Izumi: Już, już Angel, referat masz z głowy ^^'
    Ja: Pomyśl o środzie
    Jenny: Wiesz, przypadki chodzą po ludziach :)
    Ja: No taaak *psycho uśmiech* Mniejsza, to w środę, a póki co...
    Jessie: *z piernikami w rękach* Ooo Alice i Arisu będą siostryczkami ^^
    Shadow: Dwie rude...żeby ich rodzice nie pomylili xD
    Spectra: Pomylili to się twoi rodzice, że cię ze szpitala zabrali
    Shadow: -.- Wal się.
    Ja: Tak, to był ten ogarnię ty kom...Stop *obraca się w stronę Ekip* Przecież miałam zabić Spectrę, Jessego, Anubiasa i Hydrona! *łapie za siekierę i idzie z mordem w oczach*
    Jessie: Powodzenia ;*
    Jenny: Fafiction dobrze na nią nie działają xD
    *w tle słychać wrzaski i uderzenia siekiery o podłogę i ściany*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja: *przytłumione mruczenie*
      Kaosu: To chyba znaczyło "nie ma mowy", "do niczego mnie nie zmusicie!" Lub "jakie fanfiction?"
      Hiromi: Do tej roboty trzeba trochę finezji. *zaczyna mocowac się z zamkiem*
      Kaosu: Too, mogę sobie wziąć czekoladę?
      Hiromi: Jedz, na zdrowie.
      Aaron: I na próchnice.
      Kim: Póki co Risu-chan i Aliś można rozpoznać po długości włosów.^^
      Aaron: Jakoś nie mogę wyobrazić sobie rodziców Shadowa jako w pełni zdrowych psychicznie. No wiecie, nie daleko pada jabłko od jabłoni. ;)
      Hiromi: *nie przerywając pracy* To raczej nie kwestia genów, ale jakiegoś nieszczęśliwego wypadku.
      Kaosu: Ale, że niby co sugerujesz? Że w dzieciństwie cegłą w głowę oberwał?
      Hiromi: Bardziej stawiałabym na ciężki mebel lub coś.
      Aaron: Lodówka?
      Hiromi: No, mniej więcej.
      Kim: *podpatruje sceny mordu siekierą z zafascynowaniem*

      Usuń
  5. Miju: U mnie się udaje często na dodatek musiała na 13 rozdziale zakończyć a ja chce się zemścić na Kyoy!!!!!
    Ja: Spokojnie wiem że cb nie wolno budzić tornadem.
    Miju: Szkoda że ten pacan nie rozumie

    OdpowiedzUsuń