sobota, 24 grudnia 2016

Christmas time! Who speaks of victory? Is standing on it!


Uwaga!

Kilka ogłoszeń (nie) parafialnych

Otóż

poniższy one - shot świąteczny

* jest kompletnie nie powiązany z resztą aktualnego opowiadania

* występują w nim postacie jeszcze nieznane w głównym wątku fabularnym

(chyba, że ktoś czytywał moje komentarze, to mniej więcej zorientuje się kto, co, jak i dlaczego),

ale ze względu na magię świąt mają swoje pięć minut

* zawiera głupotę autorską (prawdopodobnie nie do końca śmieszną)

* i kilkanaście innych rzeczy, o których sama autorka pojęcia nie ma x)



No i ... miłego czytania :)



-----------------------------

Hiromi



Święta, to iście przepiękny okres. Czas spokoju i radości, kiedy cała rodzinka zbiera się przy jednym stole, wszędzie roznosi się zapach tortellini, panettone, pandoro, panpepato, torrone i innych smakołyków. W tle choinka oraz ręcznie robiona przez ciebie i rodzeństwo szopka... A nie chwila, to będzie dopiero jutro. Dzisiaj jeszcze gapiowscy ludzie kupują na ostatnią chwilę prezenty, przygotowują potrawy, jeszcze niektórzy robią specjalną "Wigilię" dla przyjaciół.

I - jak łatwo się domyślić - należę do wszystkich trzech kategorii.

- Nee, Romi - chan choć! - pogoniła mnie Kim, idąc twarzą zwróconą w moją stronę, z włosami spiętymi w kucyk kiwający się z każdym kolejnym krokiem, taszcząc w obu rękach po siatce. I nie zarzucajcie mi, że nie chciałam pomóc młodszej dziewczynce. Sama miałam spory bagaż, a z resztą gdy Kusari się zaweźmie to i tak zrobi jak ona chce.

- Przecież idę - burknęłam opatulając się ciaśniej moim ulubionym czerwonym szalikiem. Czemu w Japonii zimy muszą być tak okropnie mroźnie?! Zaraz tu żywcem zamarznę, czuję to. Kurka.... Jakim cudem ci wszyscy ludzie mogą wytrzymać takie temperatury?

- Ale jakoś strasznie wooooolnoooo idzie ci ten marsz - jęknęła jak dziecko, które nudzi się w sklepie odzieżowym. - Musimy jeszcze zrobić mnóstwo rzeczy przed wieczorem, a jeśli wciąż utrzymasz takie tempo ślimaka, już mogę się założyć o 600 yenów, że do jutra nie dojdziemy. - oznajmiła przechylając głowę w bok.

- Wiem, wiem - wzruszyłam ramionami. - Ty lepiej patrz gdzie idziesz, a nie udzielaj mi reprymendy, dobrze Kim - chan? - uśmiechnęłam się.

- E tam, świetnie wiem gdzie niosą mnie moje własne nogi - zgrabnie wyminęła latarnię uliczną i obracając się znalazła się za mną. - Lecz ciebie i twoje nogi trzeba definitywnie przyśpieszyć - poczułam dwie dłonie na łopatkach popychające mnie do przodu.

- Ej!

- Dobrze wiesz, że im szybciej tam dotrzemy, to tym szybciej się ogrzejesz Romi-chan~~. - idę o zakład, że ta mała wariatka szczerzy się szeroko za moimi plecami na dodatek nucąc Yandere-chan Is Coming To Town .

- Zaraz mnie wywalisz stupida!

~~~~~~~~~~~~~-----''''''''''''''''

- To było zabawne - słyszałam jak Kusari podskakuje radośnie kilka kroków za mną, gdy zmrożonymi rękami szukałam klucza od mieszkania.

- Heh, faktycznie było. Tylko następnym razem nie wlatuj tak szybko na lód. - teraz trzeba zawalczyć z tym upartym zamkiem od drzwi... Wciąż uważam, że wytrychy są lepsze.

- Oj tam. Zaspa złagodziła upadek, a zakupom nic się nie stało. 

- Tsa. - popchnęłam barkiem wrota, stawiające zdecydowanie większy opór niż zazwyczaj. W końcu otworzyły się na tyle szeroko, aby dało się przez nie wejść. A widok za nimi taki, iż ...

- O cho...!

- Choinka? - młoda zerknęła mi przez ramię.

- Tak Kim, ... rzeczywiście choinka.

Choinki mówiąc ściślej.

- Umm, Romiś ... my nie pomyliłyśmy mieszkania przypadkiem?

- Chciałabym, aby tak było.

Przed nami roztaczał się widok na iście przepiękny, szumiący sobie spokojnie las iglasty. Zapach żywicy i szyszek, nawet przyjemny w perfumach, to dzisiaj wyjątkowo drażnił zmysły. Brakowało jedynie śpiewu ptaków, co zaraz zostało naprawione przez dzwonek w telefonie rudowłosej.

- Moshi, moshi... A, Mizu-chan. .... Przecież wiem ... Hai, hai. Nie gonić nikogo z tasakiem... Z nożyczkami też nie?! ... Nee~~, jesteś okropna Mizuś. ... Mhm, do zobaczenia za dwa dni. - rozłączyła się nieco smętnym wyrazem twarzy i znów zwróciła się w moją stronę. -  Tak, więc... Co robimy?

- Szukamy winnego, a cóż innego - odparłam z zirytowana starając się nie wdepnąć w igły sosnowe na podłodze. - To drewno samo by tu przecież nie przylazło. I ... Kim - chan ...

- Tak?

- Czemu, na litość boską, chciałaś ganiać ludzi z tasakiem w ręce?!

 

- jakiś czas później - 



- Jesteś pewna, że  winowajca jest w domu? - młoda przysiadła, opierając się o donicę z sosną - Bo osobiście, to po takim pranku uciekłabym jak najdalej. 

- Serio? I przegapiłabyś widok zdezorientowanych ludzi, którzy nie ogarniają jakim cudem w środku jednego wielkiego złoża betonu znaleźli połacie zieleni?

- No w sumie... Raczej nie - podrapała się w tył głowy. 

 Ale może wcale nie oto chodzi. Jedyne, co w sprawie tego typu drzewek mi wiadomo, to fakt, że któraś osoba z naszej hanzy została oddelegowana do zakupu właśnie choinki. Jednej. Lecz która dokładnie, to już enigma. Do czasu, aż go/ją znajdziemy.

W pewnym momencie usłyszałam stuk zwierzęcych pazurów o drewnianą podłogę. Z bijącym w przyśpieszeniu sercem momentalnie odwróciłam się w kierunku skąd dochodził dźwięk. Z chaszczy donic wyłoniła się znana mi czarna sylwetka.

- Kuro wariacie, chcesz, żebym zawału dostała? - mruknęłam z ulgą odsuwając dłoń od pasa z nożami (który zawsze nosi niewidoczny dla innych par oczu) i biorąc zwierzątko na ręce.

- Kuro? Myślałam, że takie imię nosił twój kotek, a nie lis.

- Owszem, ale na nieszczęście temu pierwszemu zeszło się ostatniej wiosny.

- Oo, szkoda.

- No cóż, miał swoje lata... - wyjaśniłam mechanicznie głaszcząc czarne futerko - A ten maluch nazywa się Kurogitsune, lecz używamy skrótowej wersji.

- Innymi słowy wabi się on "czarny lis" - Kim wyszczerzyła się złośliwie. - Romi - chan, ty naprawdę nie masz wyobraźni.

- Po prostu lubię prostotę - żachnęłam się. - A z resztą on nie protestował.

- Oczywiście.

- Romi, Kimmiś! HEJKA! - ni z tego, ni z owego i cholera wie jak, Kaosu wyłonił się obok spomiędzy drzew, całkowicie zaskakując mnie i Kusari. Ale tylko ja cofnęłam się do tyłu, co poskutkowało efektownym obrotem przez oparcie sofy i wylądowanie na niej do góry kołami z bogu ducha winnym futrzakiem w ramionach. Przynajmniej dowiedziałam się, że znajdowaliśmy się w salonie.

- Kimmiś? - przechyliła zdezorientowana głowę. Naprawdę, to ją teraz najbardziej zajmuje?!

-  Yakaru, wyjaśnisz mi łaskawie skąd wzięły się tu te iglaki?!

- Kupiłem je i przyniosłem. - odparł dumnie i z czymś jeszcze, czego nie mogłam do końca zidentyfikować.

- Ty? Sam? Wszystkie? - to są naprawdę dobre pytania młoda.

- Wszyściusienkie! Ładne, nie?

- Śliczniusie...  Więc pomidorku~

- Hm?

- Z którym wariatem się targowałeś? Tym w budynku obok?

- Nie, z tym w kartonie przy piekarni. - odparł radośnie i znów gdzieś zniknął między sosnami. 

On żartował, prawda? Prawda?!

- Ne, Romi - chan - Kim zaczęła z nieco nerwowym chichotem opierając się o wersalkę. - Chyba wiem, co mu odbiło.

- Rada byłabym usłyszeć.  

Wymownie wskazała palcem na drewniany stoliczek przede mną, na którym znajdowały się porozrzucane pudełka po ... świeczkach zapachowych.

Merda. 

I wszystko jasne.

- Jak długo trwają jego ...

- Odloty na świeczkach? To zależy od ilości jakiej się nawdychał.

Kiwnęła ze zrozumieniem głową. - To jeszcze długo trzeba będzie się użerać z Kao-kun'em.

- Po prostu poczekamy na resztę. We dwójkę za bardzo nic nie zdziałamy i tak. Nie młoda, nie pozwolę gonić ci go z nożyczkami w łapie, z nożem tym bardziej.

- To ja zacznę już pakować prezenty. - klasnęła w dłonie wracając do swojej zwyczajnej niefrasobliwej postawy. - Jakby ktoś pytał to jestem w kuchni.

- Potrzebujesz kompasu?

- Nie, poradzę sobie. - ruszyła skocznym krokiem razem z siatkami w prawdopodobnym kierunku kuchni. 

Gdy zniknęła z pola widzenia wypuściłam zmęczony oddech. Jeszcze południa nie doszło, a już mamy Kaosu lecącego na oparach zapachowych oraz jeden wielki las doniczkowy w mieszkaniu. Wole nawet nie myśleć, co będzie później. Powiodłam wzrokiem po stoliku. Wypadałoby go trochę ogarnąć, nic ciekawszego do roboty aktualnie nie mam. Kuro z gracją wyślizgnął mi się z rąk, a ja zaczęłam jako tako układać to całe tałatajstwo nadając całości względnie schludny wygląd. 

- Mam nadzieję, że chłopaki lepiej sobie radzą... - wymamrotałam cicho. - Ech, Boże miej nas w swojej opiece.



- hen za morzem, lądem i wyspami, o kilka stref czasowych dalej na zachód - 



Trzecia osoba



 Jedyną rzeczą jaką Seth aktualnie pragnął, to rzucić to wszystko w cholerę, paść plackiem na pysk oraz łóżko i zasnąć. Niestety rodzicie i wuj pojechali na zakupy do hurtowni, a on jako pierworodny pod ich nieobecność był odpowiedzialny za przygotowania na całym terenie willi. Po prostu nie mógł zrzucić reszty spraw na barki innych, co po prawdzie nie było w jego stylu... No dobra, trochę było, ale najczęściej kierował te swoiste "prośby" do młodszego rodzeństwa, które przekazywały je dalej i często kończyło się dyskusją, prawie zawsze urywającą się w momencie interwencji rodziców lub okrzykiem Hiromi: "Zamknąć mordy, sama to zrobię!"

Nie mógł się nie zaśmiać na wspomnienie tych pięknych chwil. 

Lecz teraz musi po raz siódmy uspokajać Annette, że  siostra razem z kuzynostwem zdążą pojawić się na czas, wysłuchać "raportu" z różnych części domostwa oraz wspomnień starszej części domowników jak to drzewiej bywało. 

W obecnej sytuacji argument z cyklu: "przecież już późno" się nie sprawdzi.   

Właśnie kończył instruować dziewczynę, jeszcze nie do końca zaznajomioną z otoczeniem, którą pod swoje skrzydła przygarnęła familia jakieś pół roku temu, gdy ktoś pociągnął go za rękaw. Spojrzał w bok, prosto na brązową czuprynę najmłodszego brata.

- Postarzałeś się o dwadzieścia lat w przeciągu jednej nocy? Nowy rekord – stwierdził od razu swoim zwyczajowym, znudzonym głosem. Mógłby się chociaż przywitać.

- Heh, zawsze mówią, że wyglądam staro jak na swój wiek, a ty mój drogi fratello sam nie prezentujesz się lepiej – przetarł zmęczone oczy. – A czego właściwie potrzebujesz?

- Laptopa zgubiłem – walnął prosto z mostu, przestępując nieco nerwowo z nogi na nogę.

- Jak? Przecież nigdzie się bez niego nie ruszasz.

- Normalnie. Miałem pomóc przy ozdabianiu jadalni, więc odstawiłem go … gdzieś, a potem to … no sam się domyślasz.

- Nie pamiętasz, w którym miejscu posiałeś. Swoją drogą, naprawdę poważna sprawa, w końcu ty bez laptopa pod pachą, to prawie jak bez ręki – parsknął cicho.

- Miło, że zrozumiałeś – skwitował sucho. – Więc, pomożesz?

- Nie, sory młody, ale mam jeszcze co robić. A tobie radzę iść spać, twoje wory pod oczami są większe niż zazwyczaj.

- Nie licz na to, dopóki nie znajdę laptopa – skrzyżował ręce na piersi.

- Jutro też jest dzień, wtedy poszukasz elektroniki.

- Dzisiaj.

- Co?

- Dzisiaj też jest dzień Seth. Już po północy. – skorygował Kale.

- … Tak właściwie jakim cudem utrzymujesz się jeszcze na nogach?

- Kawa – rzucił na odchodnym wzruszając jedynie ramionami i ruszył na dalsze poszukiwania, uważając, by nie nadepnąć na rozsiane po podłodze pudła. Najstarszy z rodzeństwa Rova natomiast postanowił zrobić obchód i pomóc w ostatecznych porządkach.

- To mi się przyda liter tej cieczy – przejechał dłonią po włosach. – A może lepiej dwa…

Niespodziewanie coś ciężkiego zleciało mu na plecy, głośno wypuszczając powietrze. A raczej obaj stracili, na moment przywitania z podłogą, oddech.

- Kutwa, Andrew! – warknął zrzucając niechciany ciężar z pleców – Ile ty ważysz do diabła?!

- Też cię uwielbiam braciszku.

- Hm?… Dobra, nieważne. Co ty tu jeszcze robisz?

- Pomagam?

- Noo, właśnie widzę, że robota pali ci się w rękach. – prychnął sarkastycznie.

- Weź, przecież ktoś musi nadzorować całokształt.

- Ja to robię imbecille.

- Więc ja pilnuję ciebie, a z resztą – zakłopotany pomasował kark – wypadły mi szkła kontaktowe, a okulary zgubiłem.

- Znowu? Który to już raz w tym tygodniu?

- Ee, piąty?

- Błąd, dwunasty.

- Liczysz to braciszku?

Zwykle łatwo przychodził mu spokój ducha i opanowanie, lecz teraz był piekielnie zmęczony, zirytowany, na dodatek pierońsko bolały go plecy. Musiał dwa razy powtórzyć Guglielmo coglie ghiaia, [za pierwszym razem pomieszały mu się słowa], by zdusić przemożną chęć jebnięcia jednego, głupszego z bliźniaków w czerep.

- Dobra, już dobra… - przycisnął nasadę nosa palcem wskazującym i kciukiem. – Czyli znów wpierniczyłeś w cholerę swoje szkła… - zwrócił się do Andrewa, który lawirował na wpół ślepo między pudełkami, o mało nie zahaczając się o łańcuch lampek choinkowych, ku rozczarowaniu starszego.

- Meh, cóż poradzę byw… AU! – rozległ się głośny trzask i charakterystyczny dźwięk upadku – No do stu masek, kto ustawia teczkę na środku korytarza!? … Chociaż, chwila moment… To nie teczka… Czy właśnie złamałem laptopa!? – krzyknął, aż echo poniosło się po ścianach.

- NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!! BOŻE, DLACZEGOOOOOOOOOOOOO!!! (T0T) – nagły wrzask czystej rozpaczy najmłodszego Rova wzbudził wszystkich domowników, prawdopodobnie też całe miasteczko. Dwóch starszych z rodzeństwa w ciszy patrzyło jak cały budynek ponownie i przedwcześnie ocknął się z letargu.

- Kryste…

- Módl się, żeby serwis w mieście dał radę jakoś to naprawić. I lepiej niech twoje modlitwy zostaną wysłuchane. – Andrewa przeszył lodowaty dreszcz słysząc poważny i beznamiętny głos najstarszego z Rova.

- Ale, że jak? Mam teraz tam zapierdzielać?

- Naturalnie, a czego się spodziewałeś? – Seth spojrzał przez okno na samochód rodziców wjeżdżający na podjazd. – Jest tak okropnie późno, że aż nieprzyzwoicie wcześnie – powlókł się w stronę swojego pokoju. Resztę spraw niech załatwią starsi od niego. Przetarł wymęczoną twarz.

- Boże miej nas w swojej opiece.

- powrót do Japonii –

Hiromi

Byłam w trakcje układania kolejnego stosiku z magazynów dla otaku, gdy usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Przez to całe zamieszanie zapomniałam zamknąć je na klucz. Teraz to reszta będzie miała iście świąteczną niespodziankę.
.

.

Nastąpiła pełna konsternacji cisza.
.

.

Trzy


Dwa


Jeden


- Co tu się do pioruna wydarzyło?! – perfekcyjne wyczucie czasu Aaronnio.

- Hm, drzewka wyrosły.

- No kurna, serio Shin?

- Przecież nie żartowałem.

Niekontrolowanie zaczęłam się chichrać, za co pewnie dostałabym burę od Annetty. Przyznaję, że tego typu sytuacje są zabawne, jeśli sama w tym nie uczestniczysz, a jedynie obserwujesz z boku.

- O, SIEMA WSZYSTKIM! – czyli pomidorek zdecydował im się dosyć wcześnie pokazać.

- Więc te drzewa to twoja sprawka.

- Yep, Shizu – chan.

- Miałeś do wykonania jedną rzecz Yakaru! Jedną, a i tak spieprzyłeś. – błagam kobieto nie podpal niczego przypadkiem.

- Ale z kilkoma jest więcej zabawy.

- Czekaj, niech tylko cię dorwę! – warknął Aaron, zapewne próbując złapać Kaosu, który znowu uciekł między sosny śpiewając Last Christmas. Może to tylko moja paranoja, ale mam dziwne wrażenie, że te święta naprawdę mogą być ostatnie w tym gronie. Bo łatwo się domyślić, że od kuzyna właśnie bije prawie niepowstrzymana żądza mordu. Prawie, ponieważ obok jest i kuzynka.

- Nie było nas godzinę…

- Półtorej. – poprawiła matowo Arisu.

- Niech i będzie półtorej. A on zdążył w tym czasie zamienić zwykłe mieszkanko w puszczę.

- Nii – san, czy to jedyna rzecz, która najbardziej cię trapi?

- Ale sama musisz przyznać, że to imponujący wyczyn.

- Mówimy o Kaosu na świeczce. Wykona co zachce i jak zachce, mając jedynie motywacje za przewodnika. – stwierdziła obojętnie ruda.

-To jest aż trochę … - Kazami nie dokończyła sentencji, ponieważ równie efektownym kozłem, co ja wcześniej, znalazła się na kanapie. – Hiromi?

- No cześć Shizu. – klapnęłam obok niej.

- Mogę wiedzieć, co robisz?

- Siedzę sobie, a chwilę temu poukładałam gazety.

- A-ha?

Gdzieś w tym wszystkim udało nam się usłyszeć kapkę histeryczny i wariacki śmiech, niewątpliwie należący do naszej kochanej ironii, wróć, Aaronnii oraz Kaosu śpiewającego kolejny Bożonarodzeniowy przebój – bodajże Jingle Bells.

- Jesteśmy otoczone przez wariatów – mruknęła pocierając palcami skroń.

- Jest jeszcze w kuchni, ale nie powinna tykać ostrych, potencjalnie zabójczych narzędzi – ups, chyba przesadziłam z tym obrazowym opisem.

- Znaczy się Kim, nie? – Shin podparł się z tyłu mebla.

- Wyciągasz poprawne wnioski siwy.

- No wiesz co – udał urażonego – moje włosy są srebrne.

- A to… Nie to samo? – już drugi raz dzisiaj o mało nie zeszłam na atak serca, tym razem przez Rakshę, która cichcem przysiadła na fotelu obok z tabunem pakunków ustawionych po lewej stronie.

Pewnie wywiązałaby się pasjonująca dyskusja na temat jaką paletę kolorów da się zaliczyć do kategorii siwego, lecz właśnie wtedy nadeszła brakująca trójka. W końcu trojaczki trzymają się w jednej grupie, a ten brakujący jak tylko mnie zobaczył, to od razu schował rękę do kieszeni.

- Spokojnie Shun – wyszczerzyłam się ukazując moje osobiste białe perełki – aktualnie mam nieco ważniejsze sprawy na głowie niż to, co znajduje się w twojej kieszeni. Swoją drogą lepiej tak nigdy nie rób, bo kieszonkowiec od razu wyczuje, że nosisz przy sobie coś wartego kradzieży.

- Radzi mi wytrawna złodziejka – wyczułam w tym zdaniu drobinę humoru? … E, wydaje mi się.

- No wiadomo.

- Tak a propos teraźniejszych problemów – zaczął wątek siwo/srebrnowłosy – co robimy z choinkami? Każemy Kaosu je odstawić?

- Ciekawe jak masz zamiar tego dokonać – burknęła Shizuka, sadowiąc się poprawnie na sofie.

- No jak to, jak? – jedyny blondyn w tym gronie strzelił palcami – Pora zagrać w „Łap Yakaru.”


---------~~~~~’’’’’’


- To nam raczej nie pyknie – stwierdziła Kazami wyjmując igły z warkocza. – Nie wiem jakim cudem, ale jest za szybki, żeby chociaż go chwycić.

- W swoim żywiole i, choć to paradoksalnie zabrzmi, zna ten teren lepiej niż my – dopowiedział jej gadatliwy brat wydłubując gałązki z włosów– to też działa na jego korzyść.

- No i … on zawsze … ech, lubił … znikać… - Ra – ra proszę, przecież wszyscy już wiemy, że koleś jest nie do złapania.

- Sumując, jesteśmy w patowej sytuacji chyba, że dziada po prostu wywabimy i dopiero wtedy obezwładnimy – przeczesałam włosy palcami. – Sugestie bardzo mile widziane.

.

.

.

- Aaron mógłby go wkurzyć…

- Co?!

- On wyszedłby z zamiarem uszkodzenia pewnych części ciała – kontynuował niezachwianie Shun.

- A my mielibyśmy doskonałą okazję, aby złapać pomidorka – dokończyłam, na co kruczowłosy tylko skiną potakująco głową. – Niezły plan.

- Ej, ej wolnego – mój kuzyn raczej nie podziela tego samego zdania – chyba nie macie pojęcia, że ten koleś na haju potrafi być nieobliczalny.

- Kim też potrafi, bez użycia środków.

- Ale ona jeszcze mnie toleruje – to piękne słówko jeszcze. – Natomiast lolitka potrafi dać mi po mordzie w pełni świadoma, a wy na dodatek każecie dolewać oliwy do ognia – skrzyżował ręce – może i faktycznie jestem wariat, ale mam jeszcze trochę rozsądku, żeby nie pchać się pod nóż, na dodatek trzymany przez naćpanego Kaosu.

- Spokojnie mam zniżkę u dobrego chirurga.

- Romi, ty nie jesteś poważna.

- Dziwnym trafem jestem kuzynku.

- Ale…

- Aaron – do akcji postanowiła wkroczyć Ari – tracimy czas na ten bezsens.

Zrozumiawszy, że tej wojny nie wygra Masky wziął głęboki oddech.

- Hej yandere lolitko, jak to jest tkwić we friendzonie? – ło, czyli w takie klimaty jedziemy.

- Nie jestem yandere lolitką ani w żadnym friendzonie! – szybka reakcja, nie powiem.

- Serio, czyli jest aż tak z tobą źle, że ani jedna nie chce cię chociaż za kumpla? No w sumie co się  dziwić, skoro ty nawet gotować nie potrafisz.

- Morda!

- Błyskawicznie się irytuje, gdy jest pod wpływem, nie sądzicie? – Shizu szepnęła skupiona na otoczeniu wokół blondyna, który zaczynał się rozkręcać.

- Tylko jeśli chodzi o niego – odparła spokojnie Arisu wskazując brodą na brata.

- O, a jeśli Kim ma rację… Może serio tu chodzi o niespełnioną miłość albo twoją orient…

Nie dokończył, zbyt zajęty odskakiwaniem od błyskawicznego cięcia szponami, które trafiły w korę, a niedoszły pomidorowy zamachowiec znów zniknął nim któreś z nas zdążyło podbiec. Z głupawym uśmiechem przyjrzał się głębokim śladom pozostawionym na drzewie, dokładnie na wysokości głowy.

- Pierdolę, on serio ma zadatki na yandere.

- A nie mówiłam! – Kusari krzyknęła radośnie z kuchni.

- Okej… Inne idee?

- Słodycze… - nieśmiało wtrąciła Teshika – on uwielbia toffi.

- A mamy jakieś?

Kiwnęła potakująco głową wyjmując z torby całą paczkę toffixów.

- Miało być na wigilię…

- Spokojnie przecież nie zużyjemy całości. Tylko teraz musimy sprowadzić go tutaj z powrotem… - pstryknęłam palcami – Wiem! Shin dałbyś radę krzyknąć w możliwie wysokiej, najlepiej damskiej, tonacji?

- No, powinienem – zaczął nieco zbity z tropu - ale jak ma nam to pomóc?

- Mała improwizacja – uśmiechnęłam się przebiegle – signora Yakaru a.k.a. mama Kaosu ma dosyć specyficzną barwę głosu, gdybyś tak ją przez chwilę poudawał, to pomidorek łatwiej i szybciej przyleci.

- Niby to wszystko trzyma się całości, tylko czemu akurat ja?

- Ponieważ jako jedyny potrafisz dobrze zmieniać głos w tym gronie – przewróciłam oczami. – Rakshy do wrzasku zmuszać nie chce, a z resztą ty dasz radę go złapać jak tylko się pojawi.

- Jesteś pewna, że się nie połapie?

- Zawsze istnieje jakiś procent niepewności.

- Po prostu zrób jak mówi i zakończmy te farsę – Shizuka westchnęła sfrustrowana.

Więc jako nasza ostatnia deska ratunku siwek nabrał powietrza w płuca.

- KAOSUUUU, MAM TOFFFFIIIIIIII! – teraz już wiem, że wykonalnym jest śpiewać mężczyźnie niczym kobieta, skoro krzyczeć się da jak również.

- Oo, gdzie?! – poszukiwany wyłonił się tuż tuż, ale nikt nie marnował czasu i po chwili Kaosu dyszał ciężko, wiadomo jemu też zaczynało brakować energii, trzymany przez obu Kazamich.

Nareszcie.

- Um, Kaosu – kun – Raksha przybliżyła się do rudego – czy mógłbyś posprzątać te drzewka?

- Nie podobają ci się, Ra - ra?

- Po prostu wystarczy nam jedno.

Chwila spokoju. Oczy lolitki przestały się świecić, czyli wchodzimy w drugą fazę: jeszcze nie kac, wciąż trochę szaleństwo.

- A dostanę cukierka?

- Jak posprzątasz.


--------~~~~~~~~’’’’


Następne godziny minęły na wysłuchiwaniu rzężenia odkurzacza, którym rudy zbierał opadłe igły. Na pytanie jakim cudem odniósł i co zrobił z drzewami usłyszałam tylko: nożyczki, ogień, wywóz śmieci, ogrodnictwo, sprzedaż, zwrot – wszystko było dosyć skutecznie zagłuszane.

Weszłam do kuchni, w której urzędowały Arisu i Raksha okazjonalnie ktoś jeszcze, ponieważ nie było mowy o wpuszczeniu trojaczków do środka na dłużej niż kwadrans, po tym jak Shizuka o mało nie spaliła kurisumasu keki. Oczywiście, pewnie podpaliliby tabun innych rzeczy, jak mąka czy pierogi, ale to taka dygresja. Kim wciąż zapamiętale pakowała pokaźną kupę prezentów (w końcu każdy każdemu kupował), bo dopiero gdy Kao skończy sprzątać zostanie oddelegowany do pomocy yaoistce.

- Zastanawiałam się – odezwałam się wieszając lampki na oknie – kto będzie dzisiaj robił za gospodarza…

- My … myśleliśmy nad tym, abyś ty nim została… - czarnowłosa przerwała milczenie. Ja? Gospodynią? – W końcu to z twojej inicjatywy zakupiono mieszkanie… Jakby na to nie patrzeć, to należy do ciebie. – dodała szybko, pochylając się znów nad tacą do krojenia.

- E tam, wspólne jest.

- Ale gosposią zostaniesz, Romi – chan~~?

- Skoro tak ładnie prosicie, raczej nie wypada mi odmówić.

- Raksha – rudowłosa odezwała się pierwszy raz od dłuższego czasu.

- Hai?

- Twoja wiewiórka znowu zżera pierniki – zauważyła beznamiętnie.

- A-ao! – zafrapowana odciągnęła futrzaka – Nie jedź. To na później.

- P’kyu?


----------~~~~’’’’


Trzecia osoba


- On tak na poważnie? – Shizuka zadarła głowę. – Miał tysiąc pięćset sosen do wyboru, akurat zostawił tą największą.

- Najwyraźniej postawił sobie wysoką poprzeczkę – przewróciła oczami na komentarz.

- To było suchsze niż Sahara Toshiya.

- Mówisz z doświadczenia? – bakugan nie odpuszczał.

- Dajcie spokój – srebrnowłosy zatrzymał rozwój kłótni nie odrywając wzroku od węzła łańcucha świątecznego, który rozwiązywał razem z Aaronem i trzeba przyznać, dosyć dobrze mu to szło. Jemu. Rosjanin miał całkiem pokaźny supeł na rękach. Jedynie zamrugał tępo jak Shun zdecydował się skrócić jego męki i w kilku prostych ruchach miał już linę poprawnie zwiniętą na ramieniu.

- Bo nie ma jak shin-obi.

- Nareszcie mówisz coś, co ma krztynę sensu Stojanov – parsknął czerwonooki wymijając Syriusa i Corvusa niosących w pysku oraz w szponach kosz z bańkami. Podał sznurek siostrze, która w pokaźnym tempie wspięła się na szafę, by po chwili z wyskoku znaleźć się na czubku iglaka, cudownie zbyt lekka, aby złamać konary.

- To dziadowskie igły wbijają mi się w palce – syknęła zaczepiając trzymaną ozdobę na czubku choinki.

- Odwagi Shizuś, odwagi – zachęcała ją ze śmiechem Irbis w humanoidalnej postaci – jeszcze tylko trochę.

Jak dziwna będzie jeszcze ta ekipa ozdabiająca?

 Następnie, zwisający luźno koniec porwał milczący trojaczek owijając całość wokoło w równie szybkim tempie.

– I mamy nowy rekord w przyozdabianiu – zerknął na grupę zażarcie dyskutująca na temat, co mają zamiar powiesić oraz na tlącą się gałązkę.

- Nee – chan, proszę, nie mamy już drzewa na zmianę.


------~~~~~~~~’’’’’’


Hiromi


- Potrawy się dogotowują, wszystko jest w miarę ogarnięte i przyozdobione – przeciągnęłam się słysząc satysfakcjonujący strzał kręgosłupa. – O czymś zapomnieliśmy?

- Miło by było, gdybyś zaniosła trochę z zapakowanych prezentów pod choinkę – Falcon podleciała trzymając za sznurek z dyndającymi kilkoma paczkami.

- A nie chcesz pomocy? Te pakunki wyglądają na ciężkie – zarzuciłam na ramię coś a la świąteczna skarpeta.

- Spokojnie, mam wsparcie – mrugnęła, gdy z tyłu wyłonił się Hydranoid, również w sznurkowanej uprzęży oraz Ari.

Weszliśmy do cudnie udekorowanego salonu, akurat w momencie wieszania przez Dineri i Irbis jemioły … nad praktycznie każdymi drzwiami?! Najwyraźniej nie byłyśmy pierwszymi, którzy to zauważyli, ponieważ Shizu wykłócała się o to z panterą śnieżną niewykluczone, że od dłuższego czasu razem z Maskym, obserwującym to niczym zajmujący mecz ping – ponga. Natomiast męska część Kazamich jedynie przypatrywała się wszystkiemu w zgodnym bezgłosie. Zaś Teshika strzeliła z niewiadomych przyczyn buraka.

- Tyle hałasu o jedną roślinę? – rudowłosa zmarszczyła brwi w konfuzji. Czy ona nie wie po co wiesza się to zielsko?

- Znasz zwyczaj z jemiołą w czasie świątecznym Risu?

- Nie. – czyli jednak.

- Wyjaśnię ci pokrótce – jak dwie osoby pod nią staną, to muszą dać sobie buziaka – objaśniłam, kładąc wszystko pod drzewkiem.

- Ludzie mają dziwne obrzędy – zsumowała Hyderka.

Jako, że w Wigilię zbyt długie sprzeczki są niewskazane, coś musiało ją przerwać. Tym „czymś” okazał się pomidorek z efektywnym oraz efektownym wejściem jako pięknie błyskająca brokatem, owinięta we wstążeczki mumia Bożonarodzeniowa, skutecznie urywając ciąg wszystkich argumentów i kontrargumentów grupowych. Z głośnym „plask” wylądował na parkiecie szamocząc się niczym karp, którego nie kupiliśmy, ponieważ nikt nie czuł chęci do zarzynania biednej rybki. Za nim wkroczyła skocznie Kim z ostatnią turą prezentów.

Wejście smoka zaliczone.

- Ano, Kim … czemu nie odplątałaś chłopaka? – spytała Falcon, sunąc wzrokiem za wyżej wspomnianą mumią.

- Kao – kun’owi do twarzy w różowym – splotła dłonie za plecami, kiwając się w przód i tył – poza tym Romi – chan zakazała mi ruszać noży i nożyczek.

Nie mów o tym, jakby to było naruszenie praw człowieka!

- On … robi się niebieski … na twarzy. – Raksha nerwowo bawiła się skrawkiem włosów.

Zanim zdążyłam sięgnąć do pasa, kuzynka wysunęła z rękawa swój ukochany nóż motylkowy i bawiąc się nim podeszła do skrępowanego rudzielca numer dwa.

- Nie zamierzasz go zabić, prawda? – gdybym lepiej nie znała Shuna, to uznałabym, że się martwi.

Kuzynka obejrzała się na niego przez ramię spod przymrużonych powiek, nie przestając kręcić ostrzem.

- To by było za proste – stwierdziła oschle i jednym płynnym ruchem przecięła wstęgi okalające naszą lolitkę, która z ubóstwieniem nabrała haust świeżego powietrza. 
- Idziemy się przebrać? - z idealnym wyczuciem momentu przełamałam niezręczną atmosferę, dodatkowo zarabiając od yaoistki pełne aprobaty klaśnięcie w dłonie.

----------........'''''

- Coś długo to wam zajęło.
- Widzisz kuzynku, kobiety mają trochę więcej do roboty niż wybór między smokingiem a garniakiem - uśmiechnęłam się promiennie, poprawiając ramiączko kremowej sukienki.
- Możemy najpierw rozpakować prezenty? - spytał pomidor, odziany w tweedową marynarkę, wciąż z ociupinę nadpobudliwym błyskiem w oczach.

- Niech będzie dzieciaku.
- Sam jesteś dzieciak i na dodatek ruskie słoneczko.

---------~~~~'''

Późniejsze wydarzenia zlały mi się w jeden nieprzerwany ciąg. Na samym początku udało się przekonać Shizu do odśpiewania kilku świątecznych kawałków, niektórych w duecie. Później wszyscy pełni jakiejś wewnętrznej ekscytacji zajęli się rozpakowywaniem paczek. Okazało się, że nawet Aaron i Kaosu obdarowali się jakimiś sensownymi prezentami. To znaczy jeden dostał lampkę imitującą świecę, zaś ten drugi - płytę z przebojami Kagamine Lena.
Następnie wszyscy dziwnym trafem zapomnieli o porozwieszanych wszędzie jemiołach, co zakończyło się dość spektakularnymi scenami całusów. Pierwszą parą nieszczęśników okazali się, tak dobrze myślicie, Yakaru i Aaronnia, lecz nie dali zbytniej satysfakcji naszej małej fujoshi, ponieważ pocałowali się wyłącznie w dłoń. Kolejni w kolejce - Toshiya i Irbis, z czego ona wciąż w humanoidalnej postaci - nie mieli za bardzo problemu. Pantera dała mu szybkiego buziaka w dziób, zostawiając na nim szron ... jak wszędzie indziej zresztą. Gdy przyszła pora na nieuwagę Rakshy i siwego Kazamiego, no dostała w czółko, lecz i tak musiała strzelić buraka na pół twarzy. Prawdopodobnie największą furorę zrobiło trio Aaron, Shin i Virgo, która pojawiła się znikąd. Siwek po całusie we włosy odszedł z dziwnym wyrazem twarzy, za to kuzynek tak lawirował, że trafiła w policzek.
- A chciałabyś zostać pocałowana przez personifikację śmierci? - rzucił mi pytanie retoryczne, na moje niewypowiedziane pytanko.

Oparłam się o ścianę przypatrując się migającym w półmroku światełkom choinkowym.
- Piękny widok, nie? - zwróciłam się do Shuna stojącego po mojej lewej z zamkniętymi oczami.
Odpowiedziało mi ciche zgodne mruknięcie. Z korytarza zbliżał się Toshi trzymając w szponach bliżej nieokreśloną roślinę. Jak to nieokreśloną? Poczułam jak usta wyginają się w uśmiechu. Więc to tak się bawimy?
- Nee, Kazami - odwróciłam się w kierunku chłopaka - powiedz, podobają się prezenty?
-  Są ... znośne, myślę? - nie mogłam zdusić chichotu na wspomnienie jego miny, gdy trzymał koszulkę "całe życie z wariatami".
Skręcił nieco zaskoczony, a raczej ze swym znanym poker facem, głowę w moją stronę.
Nie traciłam czasu i ofiarowałam mu (to tak pięknie brzmi) buziaka w czubek nosa. No, teraz to faktycznie jest zaskoczony.
- Co? No nie mów, że nie zauważyłeś jemioły - wsunęłam ręce do kieszeni, a ten spojrzał w górę.
-  Przed chwilą tego nie było.
- No cóż - wzruszyłam ramionami odchodząc w stronę jadalni - teraz już jest.
Ciekawam za ile się zorientuje.
.
.
.
.
.
- Rova, złodziejko!
O co chodzi? Nie wspominałam, że trzymam rękę w mojej kieszeni.
- Don't hate me 'cuz I'm smart Kazami. - zaśmiałam się perliście uciekając przez złym ninją.

-----------.......~~~~

- Obyśmy za rok spotkali się w tym samym gronie! - uniosłam w górę kieliszek z jakimś ruskim szampanem. Przytarganym przez, no sami się domyślacie.
- Zdrowie! - odpowiedzieli chórem.
Usiedliśmy i już mieliśmy zacząć konsumować, lecz moją uwagę przykuło podejrzanie wyglądające mięso.
- Darujcie, ale czy to było żywe podczas gotowania?

-----------

Ja: Ten shot, to według mnie ma już długość konkretnego rozdziału.
Kim: *ignoruje mnie i wkłada wszystkim czapki mikołajowe*
Hiromi: Śliczny z ciebie Rudolf Shun. 
Shun: *stoicki spokój z materiałowymi rogami na głowie*
Kim: *obmyśla nowy zakład*
Kaosu: *po szaleństwie* Co się kurka ze mną działo?
Aaron: Byłeś pod wpływem przez cały dzień lolittko.
Kaosu: *oczy jak złotówki* Serio? ... *jęk rozpaczy* Jutro będzie ciężki kac...
Shin: To co siostrzyczko, bis na koniec?
Shizuka: 
We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas
and a Happy New Year.

Good tidings to you, where ever you are;
Good tidings for Christmas and a Happy New Year.

Oh, bring us a figgy pudding;
Oh, bring us a figgy pudding;
Oh, bring us a figgy pudding;
and bring it right here.

Good tidings to you, where ever you are;
Good tidings for Christmas and a Happy New Year.

We won't go until we get some
we won't go until we get some
we won't go until we get some
so bring it right here.

Good tidings to you, where ever you are;
Good tidings for Christmas and a Happy New Year.

We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas
and a Happy New Year.

Good tidings to you, where ever you are;
Good tidings for Christmas and a Happy New Year.
Aaron: Chyba za duża szampana w siebie wlała, skoro dała się tak szybko przekonać.

See ya!
I Wesołych Świąt + wystrzałowego sylwestra! :D

niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział 6: Alright then, I don't know what just happened, but I don't really care...


Nie waż się
 
Nie patrz w dół

Nie…

Spojrzałam

…Szlag

Gdzieś na dole mini samochodziki sunęły po spirali asfaltowej, podziurawionej wstęgi, tam niżej znanej jako „całkiem porządna” droga, która wyraźnie odcinała się od całej, zdecydowanie białej, reszty.
Dla ptaków makieta albo inaczej świat zawirował niczym barwny kalejdoskop przed oczami, zanim zdecydowała się w końcu odkleić wzrok od szyby i tego bezmiaru powietrza za szybą. Już od godziny prześladowała ją wizja ciała spadającego z tej wysokości, które z głuchym trzaskiem upada nienaturalnie wykręcone na beton, przy odrobinie (nie)szczęścia również na maskę auta,  w rosnącej kałuży krwi. Tylko czemu akurat musi być to jej ciało, a nie na przykład Balkova?
- Pierwszy raz w powietrzu? – Satoru przekrzyczał ryk silnika. W ciemnych szkłach odbiła się sylwetka rudzielca w starej bluzie.
Kiwnęła lekko głową ponownie układając się w fotelu.
Na co ja się kurna zgodziłam?
Widząc po raz pierwszy helikopter spokojnie stojący na szpitalnym dachu uznała, że lot nie może być aż taki zły. I w sumie zaliczyłoby się to do grupy „najprawdziwszych prawd”.
Gdyby nie wysokość.
Oraz fakt, że przy każdym wychyleniu maszyny czuła jakby miała niechybnie wypaść przez drzwi mimo zapiętych pasów. Przy czym kontrola, czy aby na pewno są zapięte odbywała się co około 15 minut.
- Ty raczej nie zostaniesz asem przestworzy Ruda.
A to wszystko tylko dlatego, że a) Stojanov zwyczajnie nie posiadał innego środka transportu i b) musiał od razu lecieć wypełnić jakieś zlecenie, dodatkowo wcześniej przestrzegł Risu, żeby zanadto nie zaznaczała swojej obecności. (Koleś załatwia jakieś szemrane interesy czy co?)
- Lepiej będzie jeśli się prześpisz – poradził nie odrywając wzroku od trasy, no chyba, że ma rozbieżnego zeza. – Przed nami jeszcze długa droga.
Perspektywa oglądania krajobrazu z lotu ptaka coś jej się nie uśmiechała, więc usadowiła się, na tyle ile mogła, wygodnie i, przy akompaniamencie warkotu silnika oraz płat śmigła, zasnęła.
.
.
.
.
.
.
Znowu tutaj

Nawet teraz nie dadzą ci spokoju?

Nie wiedziała, przed czym ucieka. Nie chciała spojrzeć do tyłu. Przecież to nie było ważne, tylko sama świadomość, że coś tam jest za tobą i chce cię dopaść niepokoi ... nie, przeraża. A więc powtórnie mijała obskurne kraty i szukała schodów, które prowadzą do upragnionej wolności.

Wyjście jest zawsze wyżej, prawda rudzielcu?

Ledwo przeskoczyła zapadnię wbudowaną w podłogę, która nagle się otworzyła. Nie mogła pozwolić sobie w nią wpaść. Tam na dole czekało już tylko jedno…
Śmierć dla tych, którzy nie spełnili oczekiwań. Którzy przegrali.

Dla takich jak on … czyż nie?

Chociaż nigdzie nie było widać, żadnej żywej duszy … heh, no właśnie żywej. Słyszała. Przeciągłe krzyki cichnące wraz z coraz dalszym spadaniem w przepaść, zbyt głośnie jak na skrajnie wyczerpane organizmy. Przeraźliwe wrzaski pełne cierpienia w akompaniamencie świstu bata. Płacz. Zawodzenie. Co niektóre delikatnie przytłumione przez grube kamienne ściany.
Lodowaty dreszcz przeszył jej plecy. Już wiedziała.

Przeraża cię cierpienie innych? A może coś innego, hm?

Im dalej zagłębiała się w korytarz, ignorując palący ból w nogach i płucach, tym wszystko coraz mniej przypominało Opactwo. Zniknęły cele, mętne światło żarówek zastąpiła nienaturalna poświata albo to ona przyzwyczaiła się do wszechobecnego mroku.
Coś lepkiego kleiło jej się do stóp. Na ścianach zaś widniały ślady po ludzkich paznokciach pokryte czerwoną posoką. A gdy chciała zetrzeć pot z twarzy zauważyła, że jej dłonie zamiast normalnej bladości są pokryte czymś … bordowym.
Całe we krwi… Czyjej krwi?

Jakie to uczucie mieć niewinną krew na rękach? 

Z jeszcze większą zgrozą zauważyła, że cienie zbliżają się do niej w zastraszającym tempie, a nigdzie nie było widać żadnej luki, gdzie można było by się schować.

Jak to jest? Własna ciemność przeciwko tobie?

Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy tuman czarnego dymu owinął się wokół niczym całun.

Czas się zbudzić âŝerica.

Ruda momentalnie podniosła ciężkie powieki.
- Idealny moment sobie wybrałaś wiewiórko… Mamy nieplanowany postój. – zakomunikował kapkę ironicznie współlokator arisowskiego umysłu.
Faktycznie wyłączony silnik i Satoru uwijający się gdzieś za podniesioną maską stanowił dobry powód do zadania pytań. Ale ledwo wygramoliła się z wnętrza stalowej, podniebnej bestii…
- Obudziłem cię? … Matko, chyba ci ten sen na zdrowie jednak nie wyszedł… No nic. Ari mam dwie wiadomości. Jak się pewnie domyślasz dobrą i złą. Zła jest taka, że brakło nam paliwa, no i jedną część silnika szlag trafił. Dobra wiadomość – niedaleko stąd powinno być miejsce, gdzie znajdę i jedno, i drugie. A ty może lepiej zostań tutaj.
Nie do końca kontaktując ze światem kiwnęła głową, co ten starszy wziął za swoistą zgodę na wcześniejszą propozycję i oddalił się, z przestrogą, aby Arisu nie bawiła się w odkrywcę i pilnowała inwentarza.
- Wiesz co rudzielcu?
- Hm? – mruknęła oglądając swoje białe dłonie, ale poza strupami nic innego nie dostrzegła, co przyjęła ze swoistą ulgą.
- Twój „tatko” albo jest cholernie nierozgarnięty, albo serio załatwia jakieś szemrane interesy.
- Mhm.
- Przynajmniej udawaj, że mnie słuchasz.
- Przynajmniej udawaj, że ciebie nie ma.
- Sorki Ruda, to niewykonalne. Ja  powstałem, żeby uprzykrzać twoją egzystencję.
- kilkanaście minut później –
Nie mogła pojąć, z jakiego miejsca koleś ma niby wytrzasnąć pomoc. Przecież od trzech stron polankę otaczał las, czwarta kończyła się klifem, a za nim ciągnęło się, błękitne i gładkie jak ten przed chwilą wypolerowany stół, morze. I gdzie tu kurna masz niby cywilizację?!
Nie to, że się nudziła.
Ale tak, zdążyła spenetrować królestwo Stojanova – helikopter - i znaleźć w nim książkę, podręcznik do fizyki, scyzoryk, pudełko po żarciu na wynos, instrukcję do telefonu i mikrofalówki oraz pierdyliard innych dziwnych rzeczy, które w takiej maszynie znaleźć się nie powinny. Ogarnęła już piętnaście sposobów na samobójstwo/morderstwo (z czego sześć bazujących na skoku w dół) wykorzystując otaczający obszar i była w trakcie wymyślania szesnastego. Obserwowała tajne życie mrówek, póki te nie znikły kompletnie w trawsku, a na dodatek kilka ją ugryzło. Zaplotła własnoręcznie kilkanaście mini warkoczyków na głowie, co zapewne utworzyło z włosów tak zwany artystyczny nieład czy też abstrakcję szalonego artysty.
Wcale się nie nudziła.
Nie sądziła, że Satoru ją porzuci. Bo przecież po co miałby? Przecież nawet jeśli, to nie certolił by się z nią tylko od razu zrobiły co chciał i problem z głowy. Tylko, że coś takiego nie ma zwyczajnie sensu, a swojego sprzętu na pastwę losu też by nie zostawił. Niemniej jednak ziarenko niepewności kiełkowało daleko na tyłach świadomości.
Zmęczona bezsensownym liczeniem kroków od urwiska do fantazyjnie rosnącego krzaczka przysiadła pod jednym z wielu rozłożystych drzew z przeświadczeniem, że najprawdopodobniejszym sposobem na zejście jest wyłącznie zemrzenie z nudów.
Leniwe powiewy wietrzyku sprawiły, że wymęczone i tak powieki same zaczęły opadać w dół. Gdzieś tam dalej w chaszczach przemknął jakiś cień, ale uznała, że jej mizerny wygląd i „fryzura” zapewne spłoszyły jakieś bogu ducha winne zwierzątko. A wszystko szumiało, szumiało i … szumiało sobie dalej, gdy przeciągły, raniący nieco uszy świst przeciął powietrze. Zdecydowanie zbyt znajomy, żeby mogła go sobie ot tak zignorować. Zaskakująco jak na umęczeńca, sprawnie odsunęła się od drzewa, na tyle wcześnie, aby dostrzec pędzący dysk, który po około sekundzie wbił się w głęboko korę. Blisko miejsca, gdzie wcześniej opierała głowę. Zapiekł ją mocno policzek.
No i cały misterny plan „nie rzucania się w oczy” szlag trafił.
Nie za bardzo przejmując się i nie tracąc czasu na rozmyślanie w stylu „jeszcze chwilę i nie byłoby co zbierać z mojej głowy” (Ale mogłabyś zostać bezgłowym jeźdźcem. ^^ - Kim). Kilkoma susami znalazła się obok miejsca, skąd, prawdopodobnie, celował i strzelał agresor. Prawy sierpowy, który wyłonił się z cienia utwierdził ją w przypuszczeniach. Zdecydowanie złapała go za nadgarstek i przerzuciła przez bark na polanę, dawno wyuczonym ruchem. (Twoja szkoła Petrov.) Szykowała się do kontrataku…
- No dalej na co czekasz?! Jeszcze wam mało po tym wszystkim?! Dość już narobiliście!
Zatrzymała się zdezorientowana w pół kroku.
Chwila
- O czym ty…?
- Nie udawaj głupiej! Przecież doskonale wiesz. – fuknął i kontynuował swój monolog nie szczędząc ciekawych określeń dla „nich” i Ari, która zmęczona i kompletnie nieogarniająca tematu przysiadła na najbliższej skale sunąc wzrokiem za swoim niedoszłym napastnikiem kroczącym w te i we w te oraz z powrotem. Przynajmniej zdążyła bliżej się mu przyjrzeć, gdy niestrudzenie wypluwał z siebie kolejne epitety.
A ja myślałem, że twój kolor włosów jest dziwny.”
Faktycznie, niebieskie kręcone włosy chłopaka, kojarzące się Risu z baranim runem i niebieskie oczy śmiało mogły rywalizować z fryzem Rosjanki, w kategorii „niedoszłe ofiary fryzjera.” A widok siniaka pod jego okiem był jakoś dziwnie satysfakcjonujący.
To idiotyczne.
„Chociaż od boku to pewnie świetnie wygląda. No wiesz, koleś z niebieskim runem zamiast włosów, zmyślający na rudzielca w starej bluzie, a w tle – helikopter.”
Głupota.
„Szkoda, że nie mam jak tego nagrać.”
Musi na kimś wyładować nadmiar emocji?
„Nawijając jak oszalały, niczym seria z pistoletu szybkostrzelnego? Serio?”
Irytujące.
„No patrz, w czymś się jednak zgadzamy.”
.
.
.
.
.
„Co ty na to, żeby zrzucić go z klifu? Tak zastosować punk 5 na przykład… Taka śliczna cyferka...”
Całkiem kuszące.
Nie.
Jęk zawodu zawibrował w całej objętości czaszki.
„Czemu? Wyświadczymy tym światu ogromną przysługę.”
Nie, po prostu.
„Gdzie twoja radość z życia ruda?”
Nazywasz to rad…
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – błękitno włosy przerwał te jakże pasjonującą dyskusję z drugim samym sobą.
- Jak będzie coś interesującego.
- No tak, w końcu musieli cię poinformować o celu… Przejęciu beya, który nie bez powodu był tam zamknięty!
„O, no proszę.”
Bey, co?
- Ale wam parszywcy najwyraźniej to nie przeszkadzało! Ślepi idioci w dodatku bez cienia honoru!
„I znowu zaczyna. No weźże rudzielcu, ten koleś nawet mnie wnerwia, a to już sztuka.”

- Naprawdę schlebiasz, szkoda tylko, że nieprawdzie – nonszalancko podrapała się nad uchem. – Nie mam kurna pojęcia czemu akurat do mnie masz wyrzuty z morałami i komu prawisz komplementy. Z twojej wypowiedzi nie dowiedziałam się niczego, a nawet zasobu słownika nie poszerzyłam. Jednakże stoimy przed czynem dokonanym, przez który chciałeś, ba próbowałeś mnie zabić. I to, mimo cholernego zmęczenia, skłoniło mnie do przemyśleń. Czy czuć litość i politowanie dla twojej głupoty oraz dociekać prawdy, czy zrzucić cię bezceremonialnie z klifu. Bo do konsensusu i tak nie dojdziemy.
Współlokator umysłowy parsknął śmiechem, widząc zbaraniałą i wkurzoną minę chłopaka. W sumie dobrze, że Arisu nie zdecydowała się jeszcze na koniec wrednie uśmiechnąć, bo rozjuszyłoby to go jeszcze bardziej, a tego zdecydowanie nie chciała, bo już wyglądał jakby chciał znów rozpłatać jej głowę zaciskanym w ręce dyskiem.
Ale jak to „rude szczęście” ma w zwyczaju działać, z któregoś krańca lasu dało się słyszeć wesołe pogwizdywania, łatwo rozpoznawalne jako starszego Stojanov, co skłoniło niebieskie baranie runo do ostatniego nienawistnego spojrzenia w stronę rudzielca i wycofanie się chyłkiem w przeciwległe chaszcze. Tuż po tym Satoru pojawił się w zasięgu wzroku taszcząc ze sobą pełny kanister oraz coś, co zapewne było częścią zamienną. I chociaż nieco zirytowana jego brakiem poczucia czasu, musiała przyznać, że gdy go zauważyła poczuła coś na kształt ulgi.
- „Miałem rację.”
- Hm?
- „Twój „tatko” naprawdę załatwia szemrane interesy.”
- Nie obchodzi mnie to.
- „O, doprawdy? Nawet jeśli ma to coś wspólnego z beyblade?”
- W szczególności.
Naprawiając silnik próbował wyjaśnić kilka(naście) najważniejszych fachowych nazw danych fragmentów helikoptera. Jednak jedyne, co słyszała, to jakieś niewyraźnie i pozbawione sensu określenia i zanim się zorientowała …
Przysnęła z twarzą opartą na szybie.

- nieokreślony czas później -

Gdyby Matuszka Rosja potrafiła mówić, to teraz mogłaby brzmieć tak: „Stęskniliście się za śniegiem? To teraz patrzcie i podziwiajcie ten cud natury!”
Dla cudownie prawie wyspanej rudowłosej bardziej zajmujący był teren, na którym się znajdowali. I nie, nie chodzi o śnieg i ogromną ilość drzew iglastych, a o dach „lądowisko”. Zastanawiało ją, kto wpadł na pomysł wybudowania domu na środku, bądźmy szczerzy niczego. (Weź, bo Matuszka Rosja się obrazi.)
- Najprawdopodobniej któryś z rodziny Stojanov, który naprawdę nie przepadał za ludźmi. - uznała, gdy razem z ojcem (wciąż nie mogła się przyzwyczaić, by go tak nazywać) przedarli się przez białe zaspy, sięgające nieco poniżej kolan, aż do pomieszczenia otulające wszystko i wszystkich falą ciepłego powietrza. Wszystko w akompaniamencie niestrudzonej paplaniny.
- Najwyższa pora, żebyś poznała resztę rodziny młoda. - w oczach Satoru migały wesołe ogniki, choć może to tylko odbijało się światło popołudniowego słońca jak schodzili po schodach
Rodzina... To słowo, choć takie jak każde inne ze słownika, wciąż było dla niej czymś niepojętym … czymś dziwnym. Powiedzmy, że nawet abstrakcyjnym. Definicje oczywiście znała – osoby związane pokrewieństwem i powinowactwem. Nie mogła jednak zrozumieć jak to ma niby działać. Podobnie jak wataha?
Zanim się obejrzała, już stała w holu, zdejmując kurtkę i buty. Z głębi domostwa nadlatywał przyjemny słodki zapach, momentalnie przypominając, że wypadałoby coś zjeść po całym dniu pełnym niespodziewanych zdarzeń. Miarowe stukanie i specyficzny odgłos drewnianej posadzki dopełniał Arisu ideę sennego marzenia.
- Satoru, w końcu! No ileż można latać? - kobiecy głos skupił dziewczynę znów na rzeczywistości. W wejściu do korytarza stanęła starsza pani we wzorzystym fartuchu kuchennym oraz czarnych, zapewne farbowanych, włosach spiętych w schludny kok. (specjalnie zostawiła siwe pasemka?) Niestety więcej nie mogła dojrzeć. Wszystko dzięki wyprostowanej postawie mężczyzny przed nią.
- Ciebie też dobrze widzieć Tamaro. - delikatnie uścisnął mniejszą kobitkę.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mówił mi mamo? - spytała odwzajemniając uścisk.
- Póki ci się nie znudzi. - zaśmiał się, wypuszczając ją z objęć.
- Już dawno się znudziło. - mruknęła.
- Cóż poradzę... Uwielbiam jak to robisz. - podniósł figlarnie ręce sygnalizując kompletną bezradność.
- Ty się nigdy nie zmienisz – westchnęła pobłażliwie. - I w sumie dobrze. - Nagle przesunęła się obok mężczyzny, a jej wzrok powędrował prosto na Rudą, która w zaistniałej sytuacji poczuła się nieco jak w celi, której brak jednej ściany. Niby możesz wyjść, ale spadniesz prosto na ostre skały.
- Kto … to? - uśmiech zastąpił wyraz szoku, jakby nie była do końca pewna czy to co widzi jest prawdziwe.
- Arisu to jest Tamara Gehabich. Tamaro poznaj Arisu, która … hm ... póki co, nieoficjalnie jest moją córką. - gestem zaprosił dziewczynę bliżej, a ta powoli podeszła.
- Póki co? Nieoficjalnie?
- Później załatwi się formalności adopcyjne. – podrapał się w tył głowy.
Cisza ciągnęła się niczym las za budynkiem, ale rudzielec skupił się jedynie na dwóch osobach przed nią. Satoru obserwującego z delikatnym, nerwowym uśmiechem nieodgadnioną ekspresję staruszki.
- No ładnie... No ładnie to tak Satoru, hmm? - wzięła się dziarsko pod boki – Wyjechać i nawet nie łaska zadzwonić albo chociaż list wysłać, depeszę, że mam wnuczkę?! Oj Satoru, Satoru, myślałam, że wiesz jak się powinno zachowywać w takiej sytuacji.
- Chciałem was jakoś poinformować, ale w mieście ani nie było zasięgu, ani poczta nie działała. To uznałem, że zrobię wam niespodziankę na rocznicę. - próbował się usprawiedliwić.
- Gdzie ty z nią byłeś?! Zadupie, a nie miasto!
- Tam znalazłem najbliższy szpital...
- A w coś ty ją wpakował, że do szpitala musieliście lecieć? A zresztą wyjaśnisz mi wszystko przy herbacie. No sio do kuchni, wodę nastawić! Matko co za chłop. - westchnęła sfrustrowana - Chodź do salonu Arisu, rozgrzejesz się przy kominku. No i witamy w naszych skromnych progach. - uśmiechnęła się ciepło w stronę dziewczyny.
Kiwnęła głową kierując się we wskazaną stronę. Tamara sprawiała wrażenie miłej i rozgarniętej kobiety, aczkolwiek jej błyskawiczne zmiany nastroju nieco gmatwały ten obraz...Wychodzi na to, że lepiej jej nie drażnić.
I to nazwisko... Ona raczej nie jest spokrewniona z Satoru.
- Ciekawe czy ją też poznam. - mruknęła do siebie, siadając na fotelu.
----~~~~~
- Naprawdę nie masz wyobraźni.
- Przecież to ładne imię.
- Dobrze wiesz, że oba znaczą dokładnie to samo. Już pomijam fakt, że wymawia się je tak samo.
- Oj tam…
- A później to będziesz miał problem, żeby odróżnić jedną od drugiej.
- Myślę, że jednak dam radę.
- One naprawdę są do siebie siostrzanie podobne.
- Wiem…
- Chciała bliźniaczki.
- I dwóch chłopców dla równowagi.
- To już był twój pomysł.
- Uznałem, że to imię jej pasuje.
- Czemu?
- Nie wiem… Po prostu…
-------~~~~~~~
- Gdybym cię nie znała młodzieńcze, uznałabym, że bajdurzysz. – pani Gehabich odstawiła filiżankę na stolik po wysłuchaniu całości historii, w którą nawet Arisu miałaby trudność uwierzyć, gdyby nie to, że sama była jednym z głównych bohaterów opowieści. – Niemniej masz świadka, który potwierdzi prawdziwość twojej relacji. – spojrzała dobrodusznie na nieco spiętą ... em ... wnuczkę.
- Wtedy sama nie byłam pewna czy to rzeczywistość – wyznała wpatrując się w ciemną ciesz i zaciskając palce na naczyniu.
- No, skoro jesteś tu z nami, to prawdopodobnie tak. Chyba, że sen nadal trwa, a wszystko, co nas otacza to iluzja… Spokojnie, tylko żartuje. – zreflektowała się napotykając zmieszane spojrzenie młodej. – Powiedz Arisu, a jak podobał ci się lot z Satoru? Dało się znieść?
- Ujdzie, tylko sprzęt strasznie hałasuje i … - podskórnie wyczuwając, że szczerą opinią jedyne, co może urazić, to męska duma rodziny Stojanov – Satoru ma okropny gust muzyczny.
Wyżej wspomniana „męska duma” zakrztusiła się herbatką, a Tamara zaczęła się bez skrępowania śmiać.
- Czyli mamy to samo zdanie na ten temat dziecinko.
- Bez przesady… Naprawdę jest taki zły?
- Jak twoje umiejętności kulinarne mój drogi.
- Więc, to dlatego wyłączyłaś wtedy radio. – Satoru mruknął masując kark. – A właśnie Tamaro, Michael jest w domu? – zgrabnie przeszedł na inny temat.
- Nie. Wyjechał na jakąś konferencję naukową. Ale znasz go, on i tak większość czasu najczęściej przesiaduje w pracowni… Słowo daję, mam męża pracoholika.
- Taki urok naukowców jak widać.
- Szalonych naukowców młodzieńcze, szalonych i uroczych. Bo przez coś musiałam się w nim zakochać, prawda? – wzięła kolejny łyk naparu.
- Jakiś powód zawsze musi być – przyznał kompromisowo Satoru. – A co z …?
Nieoczekiwanie dało się słyszeć różne szurania, postukiwania i trzask zamykanych drzwi w dosyć szybkim tempie niczym goniec z ważną wiadomością.
- Właśnie idzie – wesoło zakomunikowała Tamra. – Jak zwykle w idealnym momencie.
- Dobrze ją będzie znów zobaczyć. Albo spotkać pierwszy raz, nie młoda?
Czyli nie jesteśmy sami
„Ty mnie pytasz czy stwierdzasz?”
Im bardziej postać się zbliżała, tym stukotanie stawało się wyraźniejsze, a Ari zwalczała w sobie przemożną chęć rozkruszenia ciastka między palcami. Przynajmniej filiżankę odstawiła już dawno, aby nie odłamać żadnej części.
„Czyżby stresik rudzielcu? A podobno nic nie czujesz.”
- Babciu, widziałam helikopter! Czy to znaczy, że tata … - pełen podekscytowania głos, zdecydowanie kobiecy i młody umilkł równie szybko jak się pojawił.
Nie wytrzymała.
Spojrzała w stronę, z której przybiegła postać.
…!?
Wypieki na policzkach spowodowane pośpiechem.
Blada karnacja.
Brązowe oczy pełne zaskoczenia.
I długie, kaskadowo opadające na plecy
Rude włosy
Nawet donośny, wariacki śmiech w głowie nie mącił jej umysłu tak jak zwykle miał w zwyczaju.
- Tak moja droga, wrócił. Jak widzisz z towarzyszką. Satoru czy mógłbyś…?– staruszka nie dała się zbić z pantałyku.
Odkaszlnął w zaciśniętą pięść i podszedł do stojącej skonfundowanej dziewczyny. – Alice poznaj proszę Arisu. – podszedł do fotela delikatnie prowadząc również długowłosą – Możesz mi nie wierzyć, ale to jest twoja siostra. Teraz nieoficjalnie, oczywiście do czasu. – musiał ustanowić nowy rekord wiecznego uśmiechu i niewygodnych powitań.
- Umm … C-cześć?... – pomachała lekko dłonią.
Równie oszołomiona, co rówieśniczka Ari skinęła głową nie mogąc wykrztusić sensownego słowa. To było po prostu zbyt nierealne.
„Teraz to będziemy wieść iście ciekawe życie, nie ruda?”
------------------
Kaosu: Dzisiaj podsumowania raczej nie będzie... Nie do końca przez problemy techniczne.
Shizuka: *irytacja lv trzymajcie gaśnice w pogotowiu* Yuna, do stu tysięcy piór, wyłaź stamtąd! Do Narni i tak nie tędy się wchodzi.
Ja: *siedzi zamknięta w szafie i piszczy cicho*
Kaosu: To chyba odmowa.
Shin: No, ale sam przyznasz, że to trochę głupio ukrywać się ze wstydu w szafie, bo rozdział późno wyszedł.
Hiromi: *kręci z politowaniem głową* Zamiast w Bieszczady to ta spierdzieliła do mebla…
Aaron: Jakieś pomysły jak zmusić autorkę do wyjścia?
Shin: Kaosu aktualnie próbuje na czekoladę.
Kaosu: *siedzi na górze mebla z wędką w ręce, a jako wabik – czekolada* Na razie nic na to nie bierze. *odłamuje kostkę i zarzuca wędką znowu*
Hiromi: Lepsze słowo byłoby: degustuje.
Aaron: Tylko nie zeżryj wszystkiego pomidorze.
Hiromi: ... Kim,na co ci ten nożyk?!
Kim: *niewinnie* Chciałam tylko pomóc przekonać Yun-chan do wyjścia.
Shin: A na „Szóstkę Wron” próbowaliście?
Aaron: Aktualnie Ari czyta…
*bliżej nieokreślone łupnięcie wewnątrz szafy*
Hiromi: *rusza na poszukiwania wytrychów*
Shizuka: I miej tu Yunę za autora…

See ya!