Arisu bezustannie wpatrywała się w kartkę, jakby samym wzrokiem chciała ją zmusić do autodestrukcji. Czarny długopis wciąż leżał nieprzydatny na komodzie.
Wnioskując
po, ledwo przeczytanym, tytule doszła do wniosku, że jest to idiotyczna ankieta,
którą kiedyś najprawdopodobniej przyniosła jedna z pielęgniarek. I od tamtego
czasu leży nietknięta, z kilkoma bohomazami w rogach.
A
dlaczego? Ponieważ rudzielec był prawie analfabetą. W Opactwie jakoś nie
przykładano wagi do edukacji podopiecznych. No, bo po co? Miała zostać rudą
maszynką do zabijania na usługach Balkova, a nie wykładowcą na uniwersytecie.
Kilka
razy zwracali jej uwagę, że powinna chociaż odpowiedzieć na pierwsze pytanie.
Szybko jednak przestali, gdy dała im jasno (choć nie słowami) do zrozumienia, że,
nawet przykuta do szpitalnego łóżka, może ich bardzo dotkliwie zranić
samym mazakiem… Lub gorzej… To zależało
od osobistej interpretacji personelu.
Ale
dzisiaj postanowiła z tym skończyć. Wypełnić ten niepotrzebny nikomu świstek papieru.
Sama dokładnie nie wiedziała, czemu. Może chciała, żeby przestali jej zawracać
głowę. A może pokazać im, że jednak nie jest taką niepiśmienną kaleką. I jedno
i drugie było, przynajmniej dla niej, dobrym powodem.
Niestety,
problem nadal pozostawał, niezależnie jak długo próbowała cokolwiek odczytać. Koślawymi
dużymi literami, niczym dziecko z przedszkola, naskrobała swoje imię w
wyznaczonym miejscu. Na nazwisko nie starczyło miejsca.
Żałosne…
Wybielone
drzwi skrzypnęły cicho, gdy do środka wszedł jedyny wizytujący Risu spoza
szpitala, jak zwykle z kilkudniowym zarostem, obecnie pół etatowy i pół legalny
(„formalności załatwi się później”) rodzic wyżej wspomnianego rudzielca,
Satoru.
-
Privet . – uśmiechnął się
siadając na ulubionym i jedynym w pokoju trójnogu.
Kiwnęła
lekko głową, odrywając się od odcyfrowywania wstępu ankiety. Wciąż, nawet po
tych kilku dniach, a może tygodniach znajomości, traktowała go z rezerwą. Nie
potrafiła, po starych doświadczeniach, komukolwiek zaufać całkowicie…
-----
Kolejny
raz wyrzucili ich na pokryty lodem spacerniak. Niektórzy zbili się w
kilkuosobowe grupki, a jeszcze inni samotnie chodzili w kółko, byle się rozgrzać.
Oczywiście przywilej znany jako ciepłe kurtki i buty znajdował się poza
zasięgiem zdecydowanej większości. A sześcioletnia ruda drobina po raz kolejny
wytarła prawie zamarznięte łzy i smarki w rękaw koszuliny. Gołe, zsiniałe od
mrozu stopy trzymała jak najbliżej pokrytego paskudnymi siniakami ciała. Trochę
śniegu w garści przyłożyła do śliwy na oku.
Dlaczego?
Dlaczego to zrobił?
-
Nie rycz. – znikąd obok niej na schodach pojawił się … Ivanov? Tak, … to chyba
on był. – Jeśli zobaczą, że miękniesz, to do końca nie dadzą ci spokoju. –
wskazał brodą grupę starszych chłopaków. – Już niejeden kot wylądował przez
nich w piachu.
-
P-po c-co… - starania, żeby się uspokoić nie przynosiły rezultatu.
-
Żeby mieć mniejszą konkurencję. – niedbale wzruszył ramionami, choć chłód
dokuczał i jemu.
Gdzieś
tam, między dzieciarnią, przechadzał się jeden z żołdaków pilnując porządku.
Dziewczynka starała się za kurtyną krótkich włosów ukryć swój strach i pamięć
ostatniego poranka.
-
Kto cię wsypał? – zapytał od niechcenia. Też wiedział i widział, co się wtedy działo.
-
Ni-nikolajev… - pociągnęła żałośnie nosem i nie czekając na kolejne pytanie
kontynuowała. – Myślałam, … że …
-
Możesz mu powiedzieć? – Jurij wszedł jej w słowo, prychając z ironią. – Słuchaj
i zapamiętaj Irvinov, tutaj nikomu się nie zwierza, wypłakuje na ramieniu ani
nie ufa w pełni. Nikomu. Ani współlokatorom, młodszym, starszym, szczurowi,
pchle czy pluszowemu miśkowi. Wtedy mniej zaboli jak ktoś nagle kopnie w rzyć.
-
Nawet tobie i … ?
-
W szczególności, rýžij, w szczególności.
-----------
Siedzieli
tak w przyjemnej ciszy, dopóki nie zauważył, że na pomiętej kartce, którą znów
zaczęła zgniatać, jednak jest coś wydrukowane i koślawo nabazgrane.
-
Nie dajesz rady tego przeczytać? – w jego głosie nie było cienia złośliwości,
tylko zwykła ciekawość.
Arisu,
może nieco zbyt ostentacyjnie, zapatrzyła się w panoramę miasta marszcząc lekko
brwi nad przymrużonymi powiekami, błędnie branymi za przejaw znudzenia. Fakt,
że nie potrafiła tak podstawowej czynności stał się dosyć nieprzyjemny, a
świadomość, że inni też to dostrzegają potęgowała tylko zażenowanie.
-
Hej, âŝerica nie ma się czego
wstydzić. – pojednawczo stwierdził, widząc minę dziewczyny. – Wiele osób ma
braki w edukacji… A co ty na to, żebym cię trochę pouczył? Raczej mierny ze
mnie nauczyciel, ale lepsze to niż nic.
Nie
spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy jej głos.
Najwyraźniej
cuda się zdarzają.
-
Ale najpierw uzupełnijmy to coś zanim przerobisz ten papier na pył. No chyba,
że bardzo chcesz.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~----------------------~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ruda,
okazało się, przyswajała wiedzę w dość szybkim
tempie. Kto wie, może to zasługa dobrej motywacji.
W
każdym razie trzeciego znała już całą cyrylicę. Po czterech dniach doszły też
podstawy matematyki oraz krótkie zdania z błędami. Po około półtora tygodnia dłuższe
i częściej poprawne. A pismo stało się schludniejsze i drobniejsze.
Satoru
z wycieczki do pobliskiej księgarni przytaskał kilkanaście podręczników o
różnym stopniu zaawansowania i codziennie uczył Arisu. Według niej, siedział by
obok i tłumaczył praktycznie 24 na dobę, gdyby nie troskliwa pielęgniarka,
która ofuknęła go za nadmierne męczenie młodej pacjentki nauką. Oprócz
standardowego, przyśpieszonego, programu nauczania dostała również rozszerzenie
językowe.
-
Wierz mi młoda, że znajomość akurat tych dwóch języków przyda ci się szybciej
niż myślisz. – cierpliwie wyjaśniał, gdy pytała, czemu akurat, prócz
angielskiego, ma włoski i japoński.
No
cóż, taka wola ojca jak widać.
A
jak na amatora nauczyciela, który postanowił zająć się brakami w edukacji nieszczęsnego
rudzielca szło mu całkiem dobrze… Dobra, dobra, teraz szczerze. Kilku zagadnień
nie potrafił wyjaśnić w sposób dość przejrzysty dla młodego umysłu, albo
wciągnął się opowiadając dygresję, jakiś żarcik czy inną ciekawostkę, a tu
nagle „foczka” wygania go z pokoju.
Nie
miała mu tego za złe. Przynajmniej mogła, czymś ciekawszym niż gapienie się w
sufit, wypełnić bezsenne noce.
~~~---‘’’’’’’’’
-
Słowo daję Ari, jak tak dalej pójdzie to za dwa tygodnie książek mi zbraknie. –
uśmiechnął się żartobliwie, patrząc jak to jego córa z niegasnącym zapałem
kreśli kolejne cyfry i litery, chociaż jej mimika nie zmieniła się ani na jotę.
– A właśnie, mam tu coś dla ciebie. – po chwili milczenia żywo przeszukał swoje
kieszenie, odrywając dziewczynę od równania. Gdzie on w ogóle znajduje takie
zadania?
–
Mam! – wykrzyknął tryumfalnie trzymając w dłoni pomiętą paczuszkę z japońskim
napisem. – Miałem zamiar dać ci to wcześniej, ale nie było okazji, a mi jeszcze
ciągle wylatywało z głowy, że mam to wepchane do teczki… - jego roztrzepany
duch w końcu zawsze jest obecny. - W każdym razie datę przydatności ma jeszcze
dobrą… No wiesz, taka mała nagroda za to, że ze mną wytrzymujesz. – mrugnął
porozumiewawczo i wyszedł zostawiając pojemnik na kołdrze.
Arisu
przez moment oglądała paczkę, by po chwili otworzyć i wyjąć coś na kształt
patyczka umoczonego w kakao.
- No jedz. Nie otrujesz się … raczej.
Zignorowała
upierdliwca tak samo jak przez te wszystkie tygodnie … miesiące.
Ugryzła
kawałek, a nieznany dotąd smak czekolady pozostał na języku.
- „Kurka… Dobre to.”
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~----------------------~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Minęło
już dobre 20 minut odkąd do Arisu wparował nieproszony jegomość w okularkach i
wąsach, a dla niej humanoidalna hybryda szczotki z sumem. W milczeniu
obserwowała doktora, który praktycznie nie odrywał wzroku od pliku dokumentów
starannie przeglądając i notując coś gdzieniegdzie. Już przy drugiej wizycie całym
swoim jestestwem zakomunikował, że niejednego delikwenta ma już za sobą i ona
niczym mu nie zaimponuje.
Jakby
nawet chciała.
-
Coraz z panną lepiej, ale spacery radziłbym ograniczyć do powierzchni pokoju. –
oznajmił, całkowicie ignorując chłodne spojrzenie rudej. Pewnie wciąż miał za
złe, że podczas pierwszego spotkania, gdy on i Olga Bazzhina próbowali uspokoić
pacjentkę, boleśnie ugryzła go w dłoń.
Przewróciła
oczami. Przecież już zaczęła wyłazić z tego wyra i (po tygodniu chodzenia w te
i nazad od komody do okna) wychodzić na spotkanie świata, którym póki co stał
się szpitalny korytarz i tereny zewnętrzne również szpitalne. Niedawno jakaś
nadgorliwa paniusia doczepiła się z pytaniami w tonacji prawie histerycznej, a
gdy próbowała siłą usadzić Arisu na wózku oberwała w splot słoneczny. Fakt
faktem, nie był to najlepszy pokaz siły, ale wystarczyło, żeby delikwentka
oszołomiona opadła na ten nieszczęsny przyrząd. Dopiero później, w bezpiecznej
odległości od zajścia, żeby nikt rudą z tym nie powiązał, dziewczyna zdała sobie
sprawę, że mogła po prostu odpowiedzieć, że idzie do toalety. No ale cóż, Pawłow
miał rację, co do odruchów warunkowych. A poszkodowanej nic za bardzo się nie
stało, tylko później unikała ze spacerowiczką kontaktu.
Nie,
żeby była specjalnie zatroskana tym stanem rzeczy.
Ale,
do diaska, ileż można mdleć na korytarzu!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~----------------------~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
.
.
.
Cholera
.
.
Krew
Znowu
Wszędzie
Czemu
akurat tutaj?
Znoszone
spodnie szpitalne Ari aktualnie zdobiła długa, szeroka linia krwi bardziej po
wewnętrznej stronie nóg. A czerwona plama na poszarzałej pościeli mogłaby, z
podobnym skutkiem, zostać zastąpiona transparentem „Umyj to!” lub znakiem
wczesnego ostrzegania… No dobra nie przesadzajmy.
Dziewczyna
jeszcze chwilę wpatrywała się w łóżko i na nogawki próbując przypomnieć sobie,
kiedy się tak skaleczyła i od czego. Ale żadna sensowna odpowiedź nie chciała
przyjść, więc pozostało jedynie zająć się bieżącym problemem. Wiedziała jak
postępować z większością obrażeń. Oczywiście nie wpadać w panikę, a ranę po
prostu odkazić i opatrzyć, jeżeli nie zachodzi potrzeba, nie wiem, nastawienia
kości.
-
Potrzebuję bandaża. – mruknęła bardziej do siebie niż … tego drugiego (po tym
jak przestudiowała jedną książkę o chorobach miała coraz więcej podejrzeń, że
jest kolejnym beznadziejnym przypadkiem schizofrenika), który zdaje się zasnął…
Prawdopodobnie… Nie znała przyzwyczajeń głosów w głowie.
Konsekwentnie
przeszukując pokój w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby jej w obecnej chwili
pomóc nie zauważyła Foczki – pielęgniarki Bazzhiny, która zaskakująco cicho
weszła do pomieszczenia z tacką w pomarszczonych dłoniach.
Przypatrując
się drepczącej w te i z powrotem pacjentce zauważyła brunatną linię na jej
piżamie, a gdy spostrzegła niechlujne odrzuconą pościel z zrzucającą się w oczy
plamą przypominającą kałamarnicę łatwo połączyła wszystkie fakty.
Wybuch
nieskrępowanego wesołego śmiechu momentalnie otrzeźwił rudą. Z kamienną twarzą oparła się o kant
posłania starając się zrozumieć, dlaczego starsza kobieta uznała coś w
zachowaniu za zabawne. Nigdy nie lubiła ludzi, którzy się z niej śmiali. Zawsze
ją to konfundowało.
-
Moje dziecko, chyba muszę wprowadzić cię w tajniki dorastania. – staruszka
postawiła tackę na stołku i uśmiechnęła się ukazując lukę między zębami. –
Czuję, że twój tata raczej tego nie zrobi.
O,
no proszę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~----------------------~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jakoś
dwa tygodnie po „małym wypadku” Arisu, co sędziwa Foczka nazwała … menstruacją.
(Ruda wolała nie myśleć jakby to było, gdyby została dłużej w Opactwie i te wszystkie
cholery z Balkovem na czele dodali dwa do dwóch.) Satoru przyszedł na rutynowe
spotkanie, ale zachowywał się inaczej. Zamiast normalnej luźniej pogawędki (a
raczej monologu) miała milczącego, nieco nerwowego i poważnego
trzydziestolatka. To ostatnie widziała dopiero drugi raz, więc coś naprawdę
musiało być na rzeczy.
-
Rozmawiałem z lekarzem. – w końcu zdecydował przełamać nieprzyjemną ciszę –
Powiedział, że wszystkie parametry organizmu wróciły do normy i można wypisać
cię w każdej chwili ze szpitala.
Z
piersi dziewczyny wydobyło się ciche westchnienie ulgi.
-
„W końcu, Pan Hybryda się ode mnie uwolni i
zajmie o wiele poważniejszymi sprawami. Wyborem między rumem a koniakiem
na ten przykład…”
Pytanie
brzmi: czemu Stojanov jest taki nerwowy?
-
Nie jestem tylko pewien… - wziął głęboki oddech – Nie jestem pewien, czy chcesz
wyjechać ze mną…
Uważnie
obserwowała mimikę mężczyzny. Nie przerywała. Czekała aż zbierze się by
kontynuować.
-
Wiem, że przed kimś uciekałaś, ale nie wiem … nie wiem czy masz gdzie wracać.
Jeśli tak, to pewnie ktoś tam na ciebie czeka… Martwi i tęskni jak każdy
normalny człowiek…
-
„Czeka na pewno… Bat i kostucha.”
- „Nie sądziłem, że gustujesz w czarnym
humorze rudzielcu.”
-
… Obiecuję, że jeśli zechcesz odejść sama wycofam wszystko, co mogłoby ci
przeszkadzać… No prócz wiedzy. – zaśmiał się nerwowo. – W każdym razie… Wiem musisz
to wszystko przemyśleć… Będę w kawiarni do wieczora… Później … muszę lecieć.
Mam takie jedno zlecenie. – podniósł się z trójnogu i skierował do wyjścia – Do
zobaczenia … młoda.
Gdy
drzwi cicho stuknęły opadła na poduszkę i przymknęła oczy. Czy właśnie tego
chciała? Rzucić to wszystko w trzy dupy i ruszyć ze i jako Stojanov… A tak właściwie
jakie „wszystko”? Przecież całe te lata pod czerwoną soczewką Borysa to biała
kartka w życiorysie, może nawet dwie.
-
Niczym żołnierz na szkoleniu. – mruknęła
z gorzkim humorem.
Znajomość
z Hiwatarim mogłaby rzucić nawet w piątą dupę, ale cholerka, paru dziadów spod
celi jeszcze było znośnych.
I
tu nie chodzi o sentymenty.
A
Hydra… Przecież nie może jej ot tak usunąć z pamięci. Nie po tym, co razem
przeszły.
Satoru
dał jej wolną rękę. Owszem dałoby się wypisać się i wyjść. Tak po prostu.
Zapomnieć, zapomnieć o tym wszystkim, co dla niej zrobił. I szlajać się po
wielkiej jak diabli Matuszce Rosji bez niczego. Pieniędzy, papierów,
konkretnego celu…
Marny
pomysł.
Prędzej
czy później skończyłaby w jakimś rowie lub innym czymś.
I
już nie pomoże „rude szczęście”.
Ale
czy jest gotowa? Czy naprawdę takie dziecko z tuby jak ona da radę odnaleźć się
w nowej rzeczywistości – rzeczywistości Arisu Stojanov i jej ojca?
-
„Nie dowiemy się póki nie spróbujesz.”
Po
raz pierwszy od dawna całkowicie się z nim zgodziła.
~~~---‘’’’’’’’’
Niecała
godzina.
A
ona wciąż się nie pojawiła.
Wypuścił zmęczone westchnienie raz po raz
zerkając na zegarek. Kawa zdążyła mu całkowicie ostygnąć. I tak nie miał
zamiaru pić tego wstrętnego wywaru z fusami. Kto w ogóle pija coś takiego?
Już wiedział jak musi się czuć facet, gdy
czeka na swoją wybrankę, wszystko picuś glancuś, a jej wciąż nie ma. Różnica
polegała jednak na tym, że on czekał nie na dziewczynę lecz na … córkę…
Przetarł
twarz. Co on sobie cholera wyobrażał? Uratować dziecko, uczyć je to jedno, a
podpisać się jako rodzić… Chyba mu już dokumentnie odbiło.
Jednego
był pewien – nie żałował. Nawet jeśli odleci stąd sam, nie będzie żałował niczego,
co dla niej zrobił.
-
Własnych nie możesz mieć, to „adoptujesz”, co idioto? – mruknął do podziurawionego
blatu.
Tak
właściwie robił to po części dla niej.
Pierwszą przygarnął z domu dziecka, bo ona zawsze chciała mieć dziewczynkę,
najlepiej dwie.
- A jeszcze lepiej bliźniaczki. –
uśmiechnęła się mieszając masę do ciasta.
- To może jeszcze chłopca do kompletu? –
mrugnął figlarnie próbując uszczknąć trochę masy, za co oberwał w palce łyżką.
- Nawet dwóch, żeby proporcję zachować.
A ty wara od ciasta póki go nie skończę. – pogroziła mu przed nosem drewnianą
łychą.
Oparł
podbródek o pięść wpatrując się wprost przed siebie. Gdyby wtedy wiedział, co
stanie się później... Niestety nie urodził się ani wróżbitą, ani nikim
podobnego pokroju.
Ruch po
jego lewej stronie wyrwał go z transu. Zerknął w bok. Szpitalna odzież z
niedopraną plamą na spodniach i blade dłonie. Podniósł wyżej wzrok na nierówne
włosy o barwie wieczornego słońca sięgające ledwo za uszy. A więc jednak…
- Jadę
z tobą. – nawet nie poczuł jak usta same wyginają mu się w uśmiechu słysząc ten
charakterystyczny matowy głos.
Podniósł
się z krzesła.
- A
więc, witaj na pokładzie Arisu.
-------------------------
Wiem, że
wszyscy większość z Was ma ogromną ochotę kopnąć mnie w zad za takie
opóźnienie z rozdziałem, który praktycznie nic nie wnosi. Prawdę mówiąc, sama
sobie też bym chciała dołożyć w wiadomą część ciała…
Jak już
powszechnie wiadomo od prawie miesiąca zaczął się kolejny poziom kampanii
zwanej szkołą i pewnie już większość z was pokonała pierwszych mini bossów, jak by to określił zapalony gracz. Ale ja
do nich nie należę. I jest coraz mniej czasu na cokolwiek innego.
No
właśnie. Co do rozdziałów… Nie ukrywam, że będą pojawiały się chaotycznie, nie
wiem, raz na dwa tygodnie … miesiąc … Naprawdę nie mam pojęcia.
See ya!